No i mamy nowy rozdział. Tak jak obiecałam jest dłuższy. Mam nadzieję, że Gabe w nim nie wydaje się być, aż taką sierotą jak w poprzednim rozdziale. Zdecydowałam się też pisać z punktu widzenia Victorii, mam nadzieję, że nie popełniłam błędu.
Zapraszam do czytania i szczerych komentarzy.
***
Gabrielle
– Możesz mi
wytłumaczyć, dlaczego postępujemy tak nieroztropnie?
Głos Victorii wyrwał
mnie z zamyślenia. Oderwałam wzrok od kropel deszczu pokrywających
przednią szybę. Godzinę temu zaczęło padać i nie wyglądało na
to, żeby ulewa miała się szybko zakończyć. Wycieraczki nie
dawały rady, dlatego agentka zatrzymała samochód na poboczu i
cierpliwie czekała, aż słońce wyjrzy zza chmur. Ale trwało to
już dość długo i nawet święty by się zniecierpliwił.
– Co masz na myśli? -
spytałam, udając niewiniątko, którym z pewnością nie byłam.
– Napadły nas jakieś
stwory, a my zamiast zgłosić to odpowiednim władzom, jedziemy w
miejsce, które według internetu nie istnieje, bo było zapisane na
jakiejś kartce, która pojawiła się z naszyjnika? Dlaczego?
– Bo mam przeczucie.
Możesz mnie oczywiście zostawić, ale składałaś przecież
przysięgę, że będziesz mnie bronić. Obawiam się więc, że
utknęłaś, moja droga przyjaciółko.
– Humor znowu Ci
dopisuje, jak widzę... - mruknęła, spoglądając na mnie
sceptycznie.
– Po prostu
postanowiłam, że się zemszczę, a ty mi w tym pomożesz. Teraz z
powrotem mam cel w
życiu, a dążyć do
niego będę po trupach. Jest więc to raczej humor wisielczy.
– Brzmi złowieszczo.
Wchodzę w to – na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Jeśli
kochała coś bardziej od czekolady, to było to niebezpieczeństwo.
Wtedy była w swoim żywiole. Tym bardziej, jeśli miała jakąś
sierotę do ratowania. Tą sierotą zazwyczaj byłam niestety ja. Ale
najwyższy czas się usamodzielnić i zacząć sobie sama radzić.
– Wiesz już coś o tym
Obozie Herosów?
– Oprócz tego, że
leży na Long Island? Nie – mruknęła, wpatrują się w ekran
laptopa. Chyba właśnie przeglądała dane NASA w poszukiwaniu jakiś
niezgodności.
– Popatrz – wskazała
palcem punkt na ekranie. – Tutaj występowały przeróżne anomalia
pogodowe. Kiedy padał deszcz, szedł huragan, sypał śnieg, zawsze
to miejsce było omijane. Jakby miało swoją własną pogodę. Raz na tym terenie w czerwcu zaczął padać śnieg. Specjaliści
pojawili się tam kilka razy, ale niczego nie znaleźli. Więc moim
zdaniem, jeśli poszukujemy czegoś odchodzącego od normy, to
właśnie jest tam.
– Okej, złóżmy, że
masz rację. Co teraz? - spojrzała na mnie jak na wariatkę.
– To jakieś pół
godziny drogi stąd. Pojedziemy tam, wpiszę w GPS współrzędne
geograficzne i zobaczymy co tam jest.
To był dobry plan. Ja
przynajmniej lepszego nie potrafiłam wymyślić. W duchu
podziękowałam Bogu, że pewnego dnia zesłał mi Victorię. Ja
mogłam się wykłócać z ludźmi, cytować im zasady prawne,
wynajdywać wszystkie argumenty za i przeciw, ale gdy trzeba było
coś zrobić, ten ciężar zawsze spadał na Vic. Chyba na serio
powinnam to zmienić.
– No to jedziemy.
***
–
Nie podoba
mi się to – mruknęła po raz dziesiąty agentka. Zgadzałam się
z nią całkowicie.
Las,
po którym krążyłyśmy od dwudziestu minut był niepokojący.
Nigdzie nie słyszałam śpiewu ptaków, a przecież był czerwiec.
Zwierzęta już dawno powinny wrócić z ciepłych krajów, w których
spędzały zimę. Drzewa rosły tu nienaturalnie równo, jak pionki
na szachownicy. Pod stopami chrzęściły mi igły świerków,
zahaczyłam raz nogą o krzak jeżyn. Słońce było zasłonięte
chmurami, a przecież w Nowym Jorku był piękny, słoneczny dzień.
Tu
nie chodziło nawet o wygląd lasu, tylko o atmosferę, jaka w nim
panowała. Strach,
przerażenie,
lęk. Niby podobne uczucia, ale każde inne. Czułam się tu niemile
widziana, wszystko we mnie pragnęło uciec z tego miejsca. Czy ktoś
o zdrowych zmysłach zakładałby tutaj obóz?
– Chodźmy
stąd – jęknęłam błagalnie w kierunku przyjaciółki.
– Jesteśmy
już blisko. Sprawdźmy, czy owy Obóz Herosów istnieje, a jeśli
nie, to się stąd wyniesiemy. Tędy, proszę – zdecydowała,
skazując ręką kierunek dalszego marszu.
Zaraz
jednak zmarszczyła brwi.
– Nie,
to niemożliwe. Co jest... - zerknęłam jej przez ramię. Kompas w
GPS zaczynał wariować. Co chwila wskazywał inny kierunek wędrówki.
To było dziwne. Agenci posiadali najlepszy sprzęt i byle co nie
mogło go zniszczyć. Może kiedyś w pobliżu spadła kometa i
dlatego stopień namagnetyzowania był tak wysoki, że kompas
oszalał? Nigdy
nie byłam dobra z fizyki.
– Mech
– mruknęłam odkrywczo.
– Co?
– Nie
potrzebujemy kompasu, mech zawsze porasta drzewa od północnej
strony. A Obóz Herosów według GPSa, zanim nie ześwirował, był
na wschód. Czyli tam – oznajmiłam dumna z siebie. Jednak podstawy
survivalu się przydawały, choć ojciec był temu przeciwny.
– Wiem,
ale ciągle zastanawiam się, dlaczego nawalił. Podobno wytrzyma
temperaturę na minus stu stopni Celsjusza, przetrwa wypadek
samochodowy, wybuch bomby, wycieczkę na Mount Everest i Rów
Mariański. Dlaczego zepsuła się właśnie teraz. Będę musiała
zgłosić reklamację...
Przeklinając
pod nosem agenta technicznego, skierowała się we wskazaną przeze
mnie stroną. Nie uszła nawet kilku kroków, gdy przerwał jej
przerażający ryk. Krew w moich żyłach zamarła na chwilę, aby
sekundę później ruszyć z szaloną prędkością.
Victoria
odwróciła się, automatycznie wyjmując pistolet, przymocowany do
pasa. W jednej chwili znalazła się przy mnie i razem zaczęłyśmy
wypatrywać zagrożenia.
– Uciekajmy
– zaproponowałam, nie miałam ochoty na spotkanie z mitologicznym
potworem.
– To
jest po części zwierzę. Drapieżnik. Jedyne co osiągniesz
uciekając to to, że bestia urządzi sobie na ciebie polowanie – z
zachodu coś nadchodziło. Słyszałam łamiące się gałęzie,
ziemia drżała od kroków tego czegoś.
– Może
to jeleń – zapytałam z nadzieją, żeby rozluźnić sytuację.
Ciągle twierdziłam, że zaatakowanie przez mitologiczną bestię ma
jakieś tygodniowe limity. Może jeden raz w tygodniu? Na miesiąc,
rok? Najlepiej jedno spotkanie na całe życie.
– Nadzieja
matką głupich. A giną zwykle głupcy. Jak krzyknę ,,już”, to
masz uciekać na wschód. Może znajdziesz ten cały Obóz Herosów,
wtedy pewnie będziesz bezpieczna.
– A
ty? - miałam przeczucie, że to co usłyszę, wcale mi się nie
spodoba.
– Ja
zrobię to, co do mnie należy. Uratuję Ci życie po raz dziesiąty
i skopię tyłek temu czemuś.
Kłamała.
Przynajmniej w tej drugie kwestii. Widziałyśmy już zarys sylwetki
potwora na tle drzew. Był o wiele większy, niż monstra z Białego
Domu. Coś mi mówiło, że pistolet i sztylety raczej się tutaj nie
zdadzą. Z drugiej strony zostając, nie pomogę jej, tylko będę
jej przeszkadzać.
Musiałam
znaleźć ten Obóz. Skoro żyją w takim otoczeniu, muszą wiedzieć
jak pokonać te potwory. Jeśli znajdę mieszkańców tego miejsca,
to może uda mi się uratować Vic. Ale musiałam zrobić to szybko.
– Jest
– szepnęła agentka, celując z pistoletu prosto między oczy
potwora. To był Minotaur. Zanim poszłam na studia, zaczytywałam
się w przeróżnych mitach, dlatego rozpoznanie stwora nie sprawiło
mi trudności. Ale uwierzenie, że jest prawdziwy, owszem.
Mierzył
jakieś dziesięć metrów wysokości i z cztery szerokości. Nie
dało się go przeoczyć. Jego kopyta wielkością dorównywały
kołom samochodu osobowego, rogi przypominały krowie, z tą różnicą,
że były powiększone dziesięć razy. Cały był pokryty czarną
sierścią, lśniącą lekko w lichym świetle słonecznym, które
przedostawało się zza chmur. Składał się z samych mięśni,
głowę miał byka, a z paszczy ciekła ślina. Jednym słowem był
obrzydliwy. Byłam pełna podziwu dla samej siebie, że jeszcze nie
zemdlałam. Tym bardziej, że w prawej ręce trzymał wielki topór,
pokryty jakąś zieloną mazią. Może pozostałością na ostatnim
śniadaniu? My z pewnością miałyśmy być obiadem.
Rozległ
się huk wystrzału i potwór zaskoczony cofnął się o krok.
Chwycił pazurami pocisk, który utkwił mu między oczami, nie
przebijając skóry. Minotaur ryknął i zamachną toporem. Na
szczęście byłyśmy za daleko. Ostrze utknęło w pniu drzewa.
Bestia pociągnęła je wściekle, wyrywając drzewo z korzeniami,
które odleciało na jakieś trzy metry.
Victoria
wycelowała jeszcze raz i nacisnęła spust. Wszystkie kule uderzyły
w to samo miejsce, gdzie powinno być serce, lecz nic nie zdziałały.
Jego skóra była nie do przebicia.
– Tak
nie da rady – mruknęła do siebie rudowłosa, odrzucając
bezużyteczny pistolet i sięgając po sztylety. Ja natomiast
odważnie chowałam się za jej plecami.
Poleciał
pierwszy nóż, a za nim kolejne trzy. I nic. Z wyjątkiem tego, że
wyraźnie rozjuszyły bestię. Sama nie tolerowałabym zbyt długo
dziewczyny, rzucającej we mnie jakimiś ostrymi wykałaczkami. Vic
ścisnęła w ręce ostatni sztylet. Pewnie teraz żałowała, że
namówiłam ją na zostawienie reszty w samochodzie. Bo co może nam
się przytrafić w tak dziewiczym lesie, prawda? Jaka głupia byłam.
– Uciekaj,
już! - wrzasnęła rzucając się w lewą stronę. Rozkaz to rozkaz,
prawda? Do odważnych nie należałam, a musiałam znaleźć ten Obóz
Herosów. Pobiegłam na wschód, modląc się, żeby Minotaur podążył
za Vic, a nie za mną. Niebyt okej z mojej strony, ale ona potrafiła
strasznie szybko biegać, skakać po drzewach jak wiewiórka. Dłużej
przeżyje niż ja, miałam nadzieję, że wytrzyma, aż sprowadzę
pomoc.
Nie
musiałam się martwić, że potwór pójdzie za mną. Victoria
zadbała o to, rzucając mu w oko ostatnim sztyletem. Utkwił w gałce
ocznej, póki nie został wyszarpnięty przez Minotaura. Ze zdumienie
zauważyłam, że oko samo się naprawiało. On był niezniszczalny.
Przynajmniej dla nas.
Odwróciłam
się i pognałam co sił w nogach, szukając jakiegokolwiek znaku, że
w tym miejscu na wakacje przyjeżdżają ludzie na obóz. Byłam
pewna, że Vic miała jakiś plan.
***
Victoria
Nie
miałam żadnego planu.
Wiedziałam
tylko, że jak czegoś szybko nie wymyślę, zginę. Nie powinnam
rzucać moim ostatnim sztyletem, tym sposobem pozbawiłam się całej
broni, jaką przy sobie miałam. To była dla mnie nowa sytuacja.
Nigdy nie uciekałam, zawsze likwidowałam przeciwnika bez
najmniejszego problemu. Z tą różnicą, że owym wrogiem nie był
Minotaur.
Potwór
biegł za mną, rycząc dziko i wymachując na wszystkie strony
toporem. Na szczęście wyprzedzałam go o dziesięć metrów. Ale to
wciąż za mało. Przyspieszyłam do granic swoich możliwości,
dziękując w duchu nauczycielowi wychowania fizycznego w Akademii,
który bezlitośnie mnie głębił. Być może przez to właśnie
ratował mi życie. Jeśli przeżyję, zadzwonię do niego i
podziękuję. Chociaż pewnie nie miał o mnie miłych wspomnień. Na
przykład, kiedyś skonstruowałam nowy rodzaj bomby, która
rozwaliła połowę uczelni. Całe szczęście, że agenci i adepci
byli na ćwiczeniach w terenie i nie wliczając w to budynku, nikt
nie ucierpiał.
Gwałtowny
ryk, przerwał potok wspomnień. Tak, lata spędzone w Akademii były
jednymi z najlepszych mojego życia.
Obejrzałam
się za siebie. Minotaur utknął pomiędzy wiekowym dębem i
świerkiem. Wykorzystując sytuację, dopadłam do wysokiej sosny i
nie zważając na żywicę klejącą się do moich palców, zaczęłam
wspinaczkę, wspomagając się grubymi konarami. Gdy byłam w połowie
wysokości, usłyszałam cichy świst i rozrywający ból w udzie.
Spojrzałam na nie i zakręciło mi się w głowie.
Topór
bestii tkwił wbity w drzewo, przecinając moją nogę. Krew lała
się z rany, ale nie tryskała, więc miałam nadzieję, że tętnica
udowa jest nieuszkodzona. Przesunęłam nogę odrobinę w lewo, aby
uwolnić się od ostrza. Zacisnęłam usta i zagryzłam wargę, aby
nie krzyknąć. Bolało bardziej niż jakakolwiek rana postrzałowa.
Krzywiąc
się boleśnie, podciągnęłam się i usiadłam na grubej gałęzi.
Nie mogłam tu długo zostać. Chwyciłam brzeg koszuli, którą
miałam na sobie i oderwałam pas materiału. Zawiązałam go powyżej
rany, tworząc opaskę uciskową. Na nic więcej nie miałam czasu.
Minotaur wciąż szarpał się z drzewami, jak w amoku. Może krew to
spowodowała?
Wstałam
na chwiejnych nogach, opierając się ręką o pień. Oceniłam
odległości do gałęzi drzewa rosnącego obok. Cztery metry.
Normalnie dałabym sobie radę bez problemu, ale z zranioną nogą...
Odepchnęłam
się, odbiłam od zdrowiej nogi i poszybowałam w powietrzu. Rękoma
chwyciłam się drzewa, na którym wylądowałam. Zebrałam się w
sobie i wykonałam następny skok.
Tym
sposobem pokonałam w ciągu kilku minut sporą odległość. Krew
skapywała mi po nodze, ale nie słyszałam już pomruków bestii.
Zgubiłam ją.
Ześlizgnęłam
się z drzewa, cicho jęcząc. Żałowałam, że nie wzięłam z
samochodu apteczki pierwszej pomocy. Miałam nadzieję, że Gabrielle
jest bezpieczna. Odciągnęłam Minotaura ile się dało, z tą nogą
nie mogłam jej więcej pomóc.
Ciężko
oddychając, usiadłam na ziemi, opierając się o pień. Spojrzałam
na nogę i skrzywiłam się automatycznie. Do rany dostały się
kawałki kory i igieł. Bolało jakbym przechodziła jakieś męki
piekielne. Jeśli przeżyję, co nie było pewne, z pewnością wda
się zakażenie.
Jeszcze
raz przeklęłam brak apteczki. Nie mogłam nawet oczyścić rany.
Odchyliłam głowę do tyłu, zaciągając się świeżym powietrzem.
I wtedy to usłyszałam.
Pośród
cienia lasu, wszechogarniającej ciszy. Śpiew ptaków. Cichy,
dochodzący od prawej strony. Był jak pieśń nadziei, wśród mroku
i bezradności. Nie wiedziałam co robić, więc podniosłam się z
ziemi i ruszyłam w tamtym kierunku. Może znajdę tam trochę wody
do obmycia rany. Jeśli nie, to trudno. Zawsze lepiej jest umrzeć
przy śpiewie ptaków, niż w ciszy.
Drzewa
rosły w coraz większej odległości od siebie, las się
przerzedzał, tworząc średniej wielkości polankę. Ze zdumieniem
zauważyłam, że słońce na nią nie jest zasłonięte chmurami,
tylko przyjemnie ogrzewa mi twarz. Słyszałam śpiew ptaków, motyl
przeleciał obok mojego ramienia. To była jakby mała oaza
niezmąconego spokoju, pośrodku lasu pełnego przerażenia.
Nagle
na drugim końcu polanki zauważyłam małą sadzawkę. Teraz
widziałam tylko ją, to był mój cel. Musiałam się napić,
przemyć ranę. Woda była wybawieniem od śmierci. Na trzęsących
się nogach, nie rozglądając się dookoła, ruszyłam w jej
kierunku. Droga dłużyła się mi niemiłosiernie.
Kiedy wreszcie opadłam na kolana przy sadzawce, myślałam, że umrę. W głowie mi się kręciło, nogi nie czułam, ale jednak ból pozostał. Jęknęłam cicho, powoli wyciągając drżącą rękę w stronę wody. Tak blisko, jeszcze trochę...
Kiedy wreszcie opadłam na kolana przy sadzawce, myślałam, że umrę. W głowie mi się kręciło, nogi nie czułam, ale jednak ból pozostał. Jęknęłam cicho, powoli wyciągając drżącą rękę w stronę wody. Tak blisko, jeszcze trochę...
– Co
robisz?
Cichy,
zaspany, ale melodyjny głos. Zatrzymałam wyciągniętą rękę i
obejrzałam się. Od upływu krwi, mącił mi się już wzrok.
Zobaczyłam chłopaka, leżącego kilka metrów dalej i ziewającego.
Wyglądał jakby zaraz miał zasnąć. Jednak z jakiś powodów
przypominał mi trochę anioła.
Tak,
anioł...
Przed
moimi oczami pojawiła się ciemność i zemdlałam.
***
Gabrielle
Co
chwila odwracałam się za siebie, aby upewnić się, że nikt mnie
nie goni. Nic. Minotaur najwyraźniej zainteresował się moją
przyjaciółką. Miałam tylko nadzieję, że nic jej nie jest.
Biegłam,
co chwila potykając się o krzaki i pnącza. A potem zobaczyłam
bramę. Wykonana z drewna, miała wysokość czterech metrów i napis
,,Camp Half-Blood”. Chyba znalazłam Obóz Herosów. Problem
polegał na tym, że po drugiej stronie bramy wciąż ciągnął się
taki sam las. Żadnych ludzi, zabudowań, żadnego życia. Może ten
obóz istniał kilkaset lat temu, a teraz nieużywany się po prostu
rozpadł?
Zła
na cały świat, kopnęłam belkę, podtrzymującą napis. Potknęłam
się jednak i leżałam na ziemi jak długa, większość mojej
skromnej osoby po drugiej stronie bramy. Podniosłam głowę,
wytrzepując liście z włosów i oniemiałam.
Tam,
gdzie przedtem był las, teraz znajdowała się rozległa równina, z
mnóstwem zabudowań. Z oddali widziałam sylwetki poruszających się
ludzi, po mojej prawej stronie rosła wielka sosna, pod nią leżał
jakiś materiał, a wokół pnia owinięty był...
– Smok!
- wrzasnęłam cicho, lecz i tak kilka osób to usłyszało i
skierowało się w moją stronę.
– Cicho!
Jeszcze go obudzisz – odwróciłam się, aby spojrzeć na niską
dziewczynę z zielonymi włosami, spiętymi w warkocz. Ubrana była w
ogrodniczki uwalane ziemią i pomarańczową koszulkę z jakimś
napisem. Dłonie w rękawiczkach trzymały jakieś sadzonki. Nie
wyglądała mi na uczestnika obozu, chyba że istniał jakiś zjazd
dla ogrodników. Miałam jednak ważniejsze rzeczy do roboty.
– Moja
przyjaciółka jest po drugiej stronie ma kłopoty. Możecie coś
zrobić z tym Minotaurem, który ją gonił?
Zielonowłosa
otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. A może ze strachu?
– O
nie, znowu... - jęknęła i zwróciła się do niskiego chłopaka po
swojej prawej. - Mike, zabierz ją do Chejrona! Ja muszę powiadomić
Clarisse!
Nie
oglądając się za siebie, odbiegła w stronę jakiegoś czerwonego
domu, otoczonego drutem kolczastym. Czy nie się wydaje, czy na dachu
stoi armata?
– Chodź
za mną – usłyszałam głos mojego przewodnika. Nie dałabym mu
więcej niż piętnaście lat.
Miał brązowe włosy i pomarańczowe oczy. Nigdy takich nie widziałam, od razu skojarzyły mi się z ogniem. Chłopiec złapał mnie za rękę i pociągnął w stromę największego budynku. Śpieszyło mi się, aby uratować Victorię, ale nadal byłam nieufna. Te dzieci były dziwne. Każde inne, ale jednak coś je łączyło.
Miał brązowe włosy i pomarańczowe oczy. Nigdy takich nie widziałam, od razu skojarzyły mi się z ogniem. Chłopiec złapał mnie za rękę i pociągnął w stromę największego budynku. Śpieszyło mi się, aby uratować Victorię, ale nadal byłam nieufna. Te dzieci były dziwne. Każde inne, ale jednak coś je łączyło.
Chłopak
chyba zauważył moje wahanie, bo się zatrzymał i wyciągnął rękę
w moją stronę.
– Jetem
Mike od Hestii. Naprawdę nie musisz się martwić. Zaraz pomożemy
twojej koleżance – dodał uśmiechając się słodko. Fajny
dzieciak, ale co wspólnego z tym wszystkim miała grecka bogini?
Chwyciłam jego dłoń, najwyższy czas się przedstawić.
– Miło
mi. Ja jestem...
W
ostatniej chwili uniknęłam lecącej w moją stronę piłki od
koszykówki.
– Sorry!
- przeprosił jakiś wysoki blondyn, chwycił zgubę i nie oglądając
się więcej za siebie pobiegł do kolegów.
– Co
za niewychowany bałwan. Co on sobie myśli, że...
Mike
przewrócił oczami i pociągnął mnie w stronę drzwi domu z
niebieską dachówką. Zapukał trzy razy, a gdy dostał zgodę,
wparował do środka, a ja za nim.
– Chejronie!
Panie D.! Znów pojawił się Minotaur. I ściga jej przyjaciółkę...
Zaskoczona
wpatrywałam się w prawdziwego centaura. Szczerze mówiąc, to
powinnam się jakiegoś spodziewać. Minotaur, centaur, grecka
bogini. Czemu by nie? Pasowało idealnie. Teraz tylko czekać na
Cerbera.
Centaur
był ubrany w pomarańczową koszulkę ze znakiem jakiejś rockowej
kapeli, miał lekko kręcone, brązowe włosy i ledwo mieścił się
w pokoju. Głową dotykał sufitu. Właśnie otworzył usta, aby coś
powiedzieć, ale ubiegł go facet w hawajskiej koszuli.
Mężczyzna
miał zielone oczy, które patrzyły na mnie ze znudzeniem, przed
sobą kilka puszek po coli i wyglądał śmiesznie. Inaczej się tego
ująć nie dało.
– Znowu
nowa? - burknął opryskliwie. - Słowo daję, jeśli popatrzeć na
liczbę tych dzieciaków, można dojść do wniosku, że moje
ukochane rodzeństwo nic nie robi, pomijając uwodzenie
śmiertelników, w którym odnosi niebywałe sukcesy. Podobnie jak w
stwarzaniu tych bachorów. A później ja się muszę z nimi użerać.
I za co? Bo kilkaset lat temu przespałem się nie z tym, kim trzeba.
Uważam, że...
– Dionizosie,
pragnę Ci przypomnieć, że sam masz dwójkę dzieci. I nic by się
nie stało, gdybyś raz na jakiś czas przestał narzekać. Mówiłaś,
że co się stało z twoją przyjaciółką, dziecko? - zwrócił się
do mnie centaur. Miał w sobie coś z ojca, któremu chcesz się ze
wszystkiego zawierzyć.
– Jest
gdzieś w lesie i goni ją Minotaur. Gdybyście mogli...
– Ta
twoja koleżanka – przerwał mi facet w hawajskiej koszuli (nie,
nie zamierzałam uwierzyć, że jest bogiem) – jest człowiekiem?
– Oczywiście!
A czym innym...
– Ha!
Bo widzisz, my ludzi nie ratujemy. Mają oni te wielkie blaszane
pudła, niszczące moje winogrona, więc niech sami się ratują.
Centaur
przewrócił oczami. Najwyraźniej był przyzwyczajony do zachowań
wspólnika.
– Mike,
idź zawołaj Clarisse i powiedz...
– Jestem,
Chejronie – do pokoju weszła wysoka dziewczyna w zbroi i z mieczem
w ręku. Miałam wrażenie, że zajmuje sobą połowę pomieszczenia.
– Dobrze,
weź swoje rodzeństwo w znajdźcie w lesie przyjaciółkę yyyyy...
Jak masz na imię, dziecko? - Chejron spojrzał na mnie pytającym
wzrokiem. Westchnęłam cicho. Miałam nadzieję, że załatwię to
szybko, ale wszystko się przedłużało.
– Gabrielle.
– Przyjaciółkę
Gabrielle, którą prawdopodobnie goni Minotaur. Jest człowiekiem,
więc może być w szoku...
– Nie
będzie w szoku, może mi pan zaufać – prychnęłam i spojrzałam
na nich ponaglająco. Przecież ten stwór mógł właśnie dopaść
Vic, a my dyskutujemy jak na herbatce u cioci.
Chejron
chyba zauważył moje spojrzenie i nie drążył dalej tematu.
– Zabijcie
Minotaura w miarę możliwości i przyprowadźcie tutaj tę
przyjaciółkę. Jestem pewien, że jest ranna.
Clarisse
skinęła głową i wyszła. Ignorując pana D. i centaura, wybiegłam
za nią. Mike ciągle mi towarzyszył.
– Czekaj,
idę z tobą!
– Będziesz
tylko przeszkadzać. Usiądź na tyłku i nie plącz się pod nogami,
jeśli łaska – odparła, nie zwalniając nawet kroku. Ze
wszystkich stron zbiegli się nastolatkowie ubrani podobnie jak ona.
Ściskali miecze, włócznie, noże. Co to było za miejsce?! Miałam
już pewne podejrzenia, ale to przecież było niemożliwe.
– Ale
to moja przyjaciółka...
Nad
całym Obozem rozległ się huk. Niebo jakby zaczynało pękać, jego
kawałki spadały na ziemię. W ostatnim momencie Clarisse odepchnęła
mnie w bok, ratując przed zgnieceniem.
– Bariera
się rozpadła! - rozległ się gdzieś okrzyk. Zapanował chaos. Nastolatkowie biegali we wszystkie strony, znikąd pojawiały się miecze i sztylety, łuki i inna broń. A mimo to czułam, że panuje tu jakiś porządek, jakby każdy wiedział, gdzie dokładnie powinien się znajdować. Wszyscy ustawiali się w równym rządku, tworząc formację, którą
kojarzyłam z filmów historycznych. Nie mogłam sobie przypomnieć
jej nazwy.
Z
największego budynku wypadł Chejron z łukiem i strzałą założoną
na cięciwę. Za nim wytoczył się pan D., trzymając w ręku jakąś
laskę owiniętą winogronami.
– Kto
tym razem? - burknął niezadowolony.
– Mike,
zabierz stąd Gabrielle. Schowajcie się gdzieś! - rozkaz Chejrona
przebił się przez hałas.
Chłopak chwycił mnie za rękę i pociągnął w głąb Obozu. Po raz trzeci. Czułam się jak małe, nieporadne dziecko. Dobiegliśmy do jakiś skał i ukryliśmy się za nimi. Odwróciłam się, aby zobaczyć co robi reszta. W samą porę, by zobaczyć potwora wyłaniającego się zza mgły, która niespodziewanie pojawiła się poza granicami obozu. Był wielki jak góra, cały pokryty jakąś zieloną mazią. Głowę miał zadziwiająco podobną do ludzkiej, jeśli zignorujemy jej wielkość. Plus wilcze zęby, brak warg i nosa, a zamiast uszu rogi jelenia. Czarne oczy patrzyły na przeciwników z dużą inteligencją. W dłoni trzymał maczugę nabijaną kolcami. Na jego czole była wyryta spirala, emanująca jakąś dziwną energią. Wyczuwałam ją nawet stąd.
Chłopak chwycił mnie za rękę i pociągnął w głąb Obozu. Po raz trzeci. Czułam się jak małe, nieporadne dziecko. Dobiegliśmy do jakiś skał i ukryliśmy się za nimi. Odwróciłam się, aby zobaczyć co robi reszta. W samą porę, by zobaczyć potwora wyłaniającego się zza mgły, która niespodziewanie pojawiła się poza granicami obozu. Był wielki jak góra, cały pokryty jakąś zieloną mazią. Głowę miał zadziwiająco podobną do ludzkiej, jeśli zignorujemy jej wielkość. Plus wilcze zęby, brak warg i nosa, a zamiast uszu rogi jelenia. Czarne oczy patrzyły na przeciwników z dużą inteligencją. W dłoni trzymał maczugę nabijaną kolcami. Na jego czole była wyryta spirala, emanująca jakąś dziwną energią. Wyczuwałam ją nawet stąd.
– O
nie... Tylko nie znak Hypnosa – jęknął przerażony Mike. Z
kieszeni kurtki wyciągnął metalowe gwiazdki do rzucania. Chyba
byłam jedyną osobą w tym towarzystwie, która nie miała broni.
– Dlaczego?
– Wytłumaczę
Ci to najlepiej jak umiem. Musisz mi zaufać i uwierzyć. Jestem tu
od niedawna, więc jeszcze nie wszystko ogarniam, ale cóż... Musisz
widzieć, że greccy bogowie naprawdę istnieją, a my jesteśmy ich
dziećmi, herosami. Przyciągamy swoją aurą potwory i trafiamy do
tego Obozu Herosów, aby nauczyć się jak się bronić przed nimi.
Czasem dostajemy misje, ale to teraz nieważne. Byłaś w stanie
odnaleźć obóz, Gabrielle, ponieważ jesteś jedną z nas. Jesteś
herosem. Wierzysz mi?
– Właśnie
patrzę na jakiegoś mitologicznego stwora. To jasne, że ci wierzę.
Od
strony bitwy dobiegł mnie wrzask Clarisse:
– Do
boju, dzieci Aresa! Pokażcie mu, gdzie jest jego miejsce!
Rzuciła
się na potwora, a za nią gromadka nastolatków z okrzykami
bitewnymi. Mike odchrząknął, ponownie zwracając na siebie moją
uwagę.
– Były
dwie Wielkie Wojny. Z Kronosem i z Gają. Obie wygraliśmy, bogowie
trochę nam pomogli. Przez rok był spokój, ale jakieś trzy
miesiące temu coraz częściej zaczęły pojawiać się potwory.
Hades zarzekał się, że nie pochodzą z Tartaru. A miesiąc temu
pojawił się stwór podobny do tego tutaj. Miał na swoim czole
symbol słońca. Nawet Dionizos nie potrafił go pokonać. Z Olimpem
w czasie ataku nie było kontaktu. W końcu zaatakowały wspólnie
dzieci Apolla. Dopiero wtedy to coś poległo. Bogowie badali tą
sprawę i doszli do wniosku, że tą bestię mogą pokonać tylko
dzieci wyznaczonego boga. Wiesz, Słońce to symbol Apolla. Kłopot
polega na tym, że tych dzieci musi być co najmniej piętnaście,
inaczej się nie uda. Warunki te spełniają tylko potomkowie Apolla,
Hermesa i Aresa. Reszty jest za mało. Dwa tygodnie temu pojawił się
następny. Tym razem ze znakiem Dionizosa. Panu D. i jego dwójce
synów ledwo udało się pokonać tą poczwarę. Z innymi bogami
także wtedy nie było kontaktu.
– Czyli
można je pokonać, nawet jeśli jest dwójka dzieci, ale jest obecny
bóg?
– Z
tą różnicą, że jeśli owego boga nie ma na miejscu w chwili
ataku, to podczas jego się nie pojawi. Coś go blokuje. A teraz
potrzebujemy Hypnosa. Więc mogę powiedzieć, że to przegrana
sprawa.
– A
dzieci Hypnosa? - spytałam, przyglądając się, jak jeden z herosów
odrzucony potężną maczugą uderza o ścianę różowego domku. Ze
środka wypadła przerażona dziewczyna. Skrzywiłam się za
współczucia.
– Mamy
dwóch synów Hypnosa. Nolana i Vincenta. Vincent dołączył do nas
trzy miesiące temu i nie wykazuje specjalnych zdolności, chociaż
Hypnos się do niego przyznał. A teraz w dodatku się gdzieś
zawieruszył. Widziałem, jak gdzieś rano wychodził. Równie dobrze
może być martwy. A przecież go ostrzegaliśmy. Heros nie umiejący
się bronić to martwy heros – skrzywił się przy ostatnim zdaniu.
– Jakie
jest prawdopodobieństwo, że ten Nolan sam pokona potwora?
– Bez
szans. Nawet gdyby cudem pojawił się tutaj Hypnos, to z jednym
synem nic nie zdziała. Ale nie pojawi się, bo nie może.
– Wyjaśnij
mi więc, dlaczego zamiast uciekać, wszyscy rzucają się na to
monstrum?
Spojrzał
na mnie zdziwiony. Chyba nie wzięłam czegoś pod uwagę.
– Jesteśmy
Grekami. My nie uciekamy, w ostateczności giniemy w walce z honorem.
Zatrzymałam
dla siebie komentarz typu: co martwemu po honorze. Chybaby go tylko
rozdrażnił. I tak już widziałam, jak z niepokojem wpatruje się w
walczących herosów. Nerwowo zaciskał palce na gwiazdkach do
rzucania, kropelka krwi spadła na trawę.
– Dlaczego
nie walczysz?
– Jestem
synem Hestii, bogini ogniska domowego. Nie lubię walczyć, to nie
mój żywioł. Czasem chciałbym...
Nie
dowiedziałam się, czego czasem by chciał. Odgłosy bitwy nagle
zamarły. Nie słyszałam już szczęku metali, okrzyków
zachęcających do walki, poleceń Clarisse i lecących strzał. Pan
D. przestał wykrzykiwać obelgi pod adresem wroga i walić go swoją
laską po nodze.
Znak
Hypnosa na głowie potwora zaczął się jarzyć czerwienią. W
zwolnionym tempie widziałam, jak jeden heros za drugim zamykają
oczy i osuwają się na ziemię. Podobnie Dionizos i Chejron.
– Uśpił
ich – usłyszałam obok siebie przerażony głos Mika. Na twarzy
potwora pojawił się zadowolony z siebie uśmiech, odłożył
maczugę na ziemię i sięgnął po pierwszego z brzegu herosa. Z
przerażeniem obserwowałam, jak powoli podnosi go sobie do paszczy
pełnej ostrych zębów. On go zamierzał zjeść!
– Nie!
Nie
wiem, dlaczego to krzyknęłam. To nie była odwaga. Może po prostu
nie miałam ochoty na oglądanie kanibalizmu. Nie ważne, co mną
kierowało. Istotne, że potwór to usłyszał i odrzucił w bok
swoją przekąskę. Ruszył w naszą stronę.
– Victoria
jest w lesie i goni ją Minotaur – przypomniałam sobie. Nie wiem,
dlaczego w takiej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy moja
przyjaciółka żyje, zamiast martwić się o siebie. Mike usłużnie
zawrócił moje myśli na właściwy tor.
– Ją
to się nie przejmuj. Obawiam się, że jest znacznie bezpieczniejsza
w lesie z Minotaurem, niż my tutaj.
Bestia
zaryczała, jakby potwierdzając jego słowa.
***
Gdzieś w innym wymiarze, trzy miesiące wcześniej
Młody
mężczyzna z wściekłością patrzył na płonącą świątynię.
Czarna szata łopotała na wietrze, tak inna od czerwieni płomieni.
Cały kompleks, który panteon zbudował, był w ruinie. Wszędzie
chaos. Dosłownie Chaos.
Jednak
plotki okazały się prawdą. Chaos, dotychczas podzielony na wiele
kawałków, odrodził się. Teraz zamierzał zmieść świat z
powierzchni ziemi, ale najpierw długo napawać się swoim
straszliwym zwycięstwem. Pierwszą przeszkodą byli bogowie. Więc
po krótkiej, z góry przegranej walce, wchłonął tych znajdujących
się w tej świątyni, tym samym powiększając swoją nieskończoną
moc.
Na
niebie nie było widać gwiazd. Je też zabrał.
A
teraz triumfował.
Nie
zdając sobie sprawy, że zapomniał o jednym bogu. Bardzo sprytnym
bogu.
– Zniszczę
Cię. Będę oglądać twój upadek. Zatańczę na twoim grobie,
śmiejąc się radośnie. Znajdę i obudzę Go, a znów świat zaleje
światło. Znajdę tego, o którym zapomniałeś. Tego, o którym
bliscy zapomnieli. Ale ja pamiętam i to będzie twoim upadkiem.