Lista utworów

piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział VI

Ten rozdział napisałam już przed wyjazdem. Nie jestem do końca przekonana, czy ten i poprzedni można nazwać rozdziałami, to raczej takie dodatki, żeby łatwiej się orientować w historii. Ten miał być wstawiony dopiero a kilka rozdziałów, ale że nie mam weny, na pisanie o herosach, a w czerwcu miałam wenę na bogów i powstało to, to wstawiam. Nie chce mi się na razie pisać (tak, nowa, kiepska klawiatura), a ponieważ dawno nic nie wstawiałam, to proszę bardzo. Zapraszam do czytania.
Pozdrawiam i życzę miłych ostatnich dwóch tygodni wakacji,
Mentrix

Rozdział VI

Asgard, ogrody pałacowe, kilka tysięcy lat temu

– Baldurze! Gdzie idziesz?! – Thor ze zmarszczonymi brwiami podszedł do brata. Znów to robił. Po raz kolejny wymykał się do ogrodów, a potem do lasu, podczas balu. Jako jeden z synów Odyna miał obowiązek się na nim pojawić, zapisano to nawet w Prawach Królewskich. Szkoda tylko, że nie uwzględniono czasu, jaki trzeba było spędzić na przyjęciu.  A jakiś czas temu bóg piękna uznał, że kilka minut wystarczy. Dlatego to właśnie Thor musiał użerać się z licznymi gośćmi, którzy pragnęli porozmawiać z kimś wysoko postawionym i wpływowym, jak na przykład syn władcy. W tej sprawie bogowie niezbyt różnili się od ludzi.
Niezadowolony blondyn przystanął i odwrócił się, piorunując go spojrzeniem.
– O co ci chodzi? Ojciec prosił, żebym pojawił się na balu, to się pojawiłem. A teraz wychodzę, muszę odpocząć.
– Byłeś tam tylko kilka minut. Później zostawiłeś mnie z tymi piekielnymi bóstwami, a każdy z nich chciał więcej władzy, pieniędzy, audiencji u Odyna. I wszyscy przyszli z tym do mnie, bo mój kochany braciszek się zmęczył! – wskazał na niego oskarżycielsko palcem.
Bóg dobra westchnął, znów musiał bratu wszystko tłumaczyć. Thor nie był głupi, po prostu jego umysł był bardziej przystosowany do walki, niż codziennych obserwacji. Czasem skupiał się na jednej rzeczy, nie zauważając na inne sytuacje, które miały miejsce wokół niego. Tym razem skupił się na tym, że po zniknięciu Baldura z balu, wszyscy natrętni bogowie otoczyli go dookoła w nadziei, że coś uzyskają. Nie zauważył jednak, że przedtem  goście otaczali jego brata.
Właśnie to Baldur zamierzał mu uświadomić.
– Zauważyłeś, że gdy jestem na balu, to wszyscy chcą czegoś ode mnie, a ciebie zostawiają w spokoju? Teraz przynajmniej wiesz, jak się czuję. Mając do wyboru rozmowę ze mną lub z tobą, wszyscy, ale to wszyscy wybierają mnie. Mam tego dość. Lubię przyjęcia, ale te mnie męczą.
Bóg piorunów spojrzał uważnie na towarzysza. Faktycznie, przedtem nie patrzył na to z tej strony. A musiał przyznać mu rację. Gdziekolwiek Baldur nie poszedł, był oblegany przez pomniejszych bogów i inne stworzenia. Nie mógł na to nic poradzić. Jako bóg piękna, dobra i mądrości, przyciągał innych jak magnes. A jeśli doświadczało się tego z dnia na dzień, faktycznie mogło się to robić męczące.
Spojrzał na swój młot, z którym nigdy się nie rozstawał, zło mogło kryć się wszędzie. Na przykład w postaci Lokiego, który ostatnio gdzieś zniknął. Był pewny, że bóg kłamstwa i oszustw coś planuje. I to coś wielkiego. Miał tylko nadzieję, że nie tak wielkiego jak Jormungand, wąż Midgardu. Naprawdę, nie spodziewał się, że jego dawny towarzysz dorobi się takiego syna.
– Niech ci będzie – spojrzał na brata, uśmiechając się lekko. Był wojownikiem, czym dla niego jest kilka natrętnych bóstw. Zawsze mógł w ostateczności użyć Mjollnira, jego młot jeszcze nigdy go nie zawiódł. – Znikaj, udam, że cię nie wiedziałem. Tylko wróć zanim bal się skończy, matka będzie się martwić.
Blondyn przewrócił oczami. Kiedy Frigga przyjmie do wiadomości, że jej syn nie jest już dzieckiem, które nie potrafi się obronić? Z kolei o Thora się zbytnio nie martwiła. To zaczynało być irytujące. Ale może to była kwestia magicznego młota, który zawsze tkwił przy boku boga piorunów? Baldur nie rozumiał, jak można było nosić coś tak wielkiego, niezbyt ładnego i nieporęcznego. O wiele bardziej wolał miecze.
– Dzięki, nie musisz się martwić.
– Jak cię nie będzie, to będę cię udawał. Nie powinniśmy niepokoić matki. I tak ma dużo na głowie. Więc lepiej pojaw się na czas, albo świat zobaczy najbrzydszą wersje boga piękna, jaka chodziła po Asgardzie.
Wspomniany bóg zaśmiał się cicho. Pomysł, aby Thor go udawał, był absurdalny. Bóg piorunów miał sylwetkę wojownika, wiele mięśni, wyrobionych podczas bitew, kilka blizn na ciele, po poważniejszych urazach. Niebieskie oczy automatycznie oceniały przeciwnika, był w nich widoczny upór i zawziętość. Lekko kręcone, brązowe włosy były krótko ścięte, twarz poorana wiatrem, który miał w zwyczaju wiać silnie w dniach potyczek. Wyglądał w każdym calu, jak mężczyzna doświadczony w wojnie, silny, zahartowany wojownik.
Baldur natomiast nie brał udziału żadnej bitwie. Potrafił co prawda doskonale walczyć mieczem, ale jako boga dobra nigdy nie ciągnęło go do krwi i śmierci. Nie rozumiał, co jego brat w tym widzi. Sława bitewna w zamian za wieczny widok poległych przyjaciół? Po co to komu? Dlatego też, był przeciwieństwem Thora. Po matce odziedziczył złote włosy, teraz długie i spięte w warkocz. Miał zielone oczy, otoczone długimi rzęsami, twarz o arystokratycznych rysach, bez żadnej skazy. Wysoki i smukły, w niczym nie przypominał brata, który samą swoją obecnością zdobywał szacunek, budził podziw, a nawet czasem grozę. Był po prostu piękny, w każdym detalu. Ludzie, elfy i bogowie lgnęli do niego nie tylko z powodu wyglądu. Pragnęli zaznać chociażby odrobiny dobra, które go otaczało, niczym tarcza. Wszyscy go kochali, podziwiali inteligencję i urodę. Brzmi fajnie? Na dłuższą metę robiło się to męczące. Tylko najbliższa rodziny była wyzwolona spod wpływu, jaki wywierał na innych. No i była jeszcze Nanna. Piękna bogini dobra i wiosny. Chyba jako jedyna go dokładnie rozumiała. Jej aura nie wywierała takiego wrażenia jak Baldura, ale także była zauważalna. Szkoda tylko, że nie mogła przybyć dziś na bal. Mogliby spędzić całkiem miły wieczór w swoim towarzystwie.
– Tylko spróbuj, a zamienię twoje życie w koszmar – mruknął, próbując opanować śmiech.
– Dobrze wiemy, że cię na to nie stać, bracie. Jesteś za dobry. Uważaj na siebie – ostatnie słowa Thor wypowiedział poważnym tonem. Mógł sobie żartować z Badurem, ale widział, że jego brat nie podniósłby na nikogo ręki, nawet w obronie własnej. Tak naprawdę krył w sobie kruche piękno, bardzo kruche. Thor miał wrażenie, że to samo tyczy się i życia. Było kruche. A Loki gdzieś coś knuł…
– Przestań zachowywać się jak matka. Wrócę przed północą – ścisnął ramię brata, po czym zniknął w ciemności. To było w jego wykonaniu wielkim sukcesem, bo zwykle światło wręcz od niego biło.
Thor stał jeszcze kilka minut w ogrodowej alejce, wpatrując się w miejsce gdzie zniknął. Od jakiegoś czasu miał złe przeczucia. Nie wiedział, kogo dotyczyły.
Spojrzał na księżyc. Świecił jasno, jakby upewniając boga piorunów, że tej nocy jego brat był bezpieczny. Pokręcił gwałtownie głową. Chyba zaczynał popadać w paranoję. Nie był jedną z Norn, aby mieć przeczucia. Powinien się skupić się na bardziej przyziemnych sprawach, jak choćby nieobecny Loki. Albo chmara gości, która pewnie już go szukała, chcąc wieloma sposobami pozyskać przychylność Odyna.
Jęknął cicho i ruszył w kierunku sali balowej. Wolałby już stanąć twarzą w twarz z dawnym towarzyszem i jego kolejnym wielkim planem.

***
                                                                                      
Las był cichy, tylko od czasu do czasu pohukiwała sowa lub jakaś sarna przemykała między drzewami. Światło księżyca oświetlało wąską ścieżkę, której koniec ginął w ciemności. Liście lśniły zlotem i srebrem, zielenią i czerwienią. Podobnie jak w Midgardzie, nadchodziła jesień.
Baldur uwielbiał przechadzać się nocą po lesie. Było to raczej dziwne, jako bóg dobra powinien woleć światło niż ciemność, z reguły tak było. Ale nie mógł nic na to poradzić, że mrok w lesie ukazywał piękno, które za dnia było ukryte. Może po prostu kochał światło księżyca, nie wiedział. Jednak to tu odnajdywał spokój, mógł schronić się przed wścibskimi bogami, a czasem nawet przed irytującym Thorem. O każdej porze dnia i nocy, drzewa nie zawodziły.
Szedł dalej, liście szeleścił mu pod nogami, a światło księżyca oświetlało drogę. Wkrótce dotarł do niewielkiej polanki, na której zwykł spędzać czas. Usiadł pod drzewem, opierając się wygodnie o pień. Wiał lekki wiatr, liście szeleściły, było ciepło. Wręcz idealnie. A on musiał pomyśleć. Było tyle rzeczy, które powinny zostać zrobione. Może nie przez niego, bo do niektórych czynności się nie nadawał, ale ci, w których obowiązku one były, nie widzieli nigdzie problemu. A on, jako bóg mądrości, powinien im to uświadomić.
Jednak jego głowę bardziej zaprzątał Thor. Wiedział, że coś dręczyło brata, ale nie miał pewności, tylko podejrzenia. Dawno temu nauczył się spoglądać w ludzkie, jak i boskie serca. Od razu wiedział, co daną osobę trapiło, zwykle potrafił pomóc. Lecz utrudniało to mu codzienne funkcjonowanie z rodziną, więc nauczył ich, jak mogą się przed tym zasłonić. Pokazał im jak tworzyć barierę, między ich sercem, tak, aby on go nie widział. W takich chwilach poważnie tego żałował. Jak łatwo byłoby dowiedzieć się, co męczy boga piorunów…
– Myśl sobie, myśl, ale mógłbyś to robić ciszej, bo próbuję spać. A tym masz w głowie taki mętlik, że jest to niemożliwe. W ogóle nie potrafisz zasłaniać swoich myśli.
Słysząc zaspany głos, nordycki bóg poderwał się z ziemi i rozejrzał się w poszukiwaniu jego posiadacza. Jak mógł nie wyczuć jego aury?! I skąd ten ktoś wiedział, że ma mętlik w głowie? Miał nadzieję, że było to widoczne na jego twarzy, inaczej mógł mieć do czynienia z istotą, która potrafi czytać w myślach. A to nigdy nie wróżyło dobrze.
Gdzie on był?!
– Na górze. Spójrz czasem ponad siebie. Zwykle dobrze na tym wyjdziesz.
Baldur podniósł głowę, lekko uspokojony. Ktoś, kto chciałby go zaatakować, raczej nie informowałby go o swoim położeniu. Na wszelki wypadek zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Choć mógłby poradzić sobie bez niego, wystarczyło porazić nieznajomego mocą.
– Daj spokój z tą ostrożnością. Nie jestem takim potworem, o jakiego mnie podejrzewasz.
Z rozłożystych gałęzi drzewa, pod którym przed chwilą siedział, skoczyła na ziemię czarna postać. Bóg światła cofnął się o krok. Coś mu mówiło, że nie ma się co bać. Jednak ostrożności nigdy zbyt wiele.
Światło księżyca oświetliło sylwetkę nieznajomego. Wysoki i szczupły mężczyzna wyglądał na jakieś dziewiętnaście lat ludzkich. Podobnie jak Baldur, co w Asgardzie nic nie znaczyło. Był ubrany na czarno, co dodatkowo pozwalało zlać mu się z mrokiem. Blada twarz, okolona sięgającymi połowy pleców blond włosami. A do tego złote oczy, które wpatrywały się w boga piękna z rozbawieniem. Z pewnością nie wyglądał strasznie. Chociaż, jak się wzięło pod uwagę dwa zdobione srebrem i złotem sztylety z zielonym kamieniem w rękojeści, można było zmienić zdanie.
– Napatrzyłeś się już? – zaśmiał się złotooki, okręcając się wokół własnej osi i śmiejąc się cicho z zachowania towarzysza. Baldur pokręcił głową.
Przyjrzał mu się uważniej, zaglądając w głębsze strefy, aby dojrzeć aurę. Z pewnością był jakimś bogiem i to z innego panteonu. Potrafił się dobrze maskować, ale Baldur był dobry w widzeniu tego, co ukryte. Aura nieznajomego wskazywała na potężną magię, ale nie wiedział dokładnie jaką. Srebro, zieleń i szmaragd przeplatały się ze sobą. Miał władzę nad księżycem i przyrodą, chyba także nad zdrowiem. Jednak było tam też coś, co kłóciło się z tą pozytywną magią, którą na razie zdążył odszyfrować. Czerń i czerwień mieszały się ze sobą na granicy wzroku. Otaczały nieznajomego boga, tylko czekając na okazję, aby pokazać swój wpływ na niego. Co to było?
– To ściąganie dusz zmarłych na swoje miejsce, cofanie śmierci. A czerwień to prawdopodobnie kłamstwa, intrygi i mroczna wiedza. Tak naprawdę, to nie powinieneś tego widzieć – nie śmiał się już, tylko przyglądał się uważnie Asgardczykowi, mrużąc ciekawie oczy. Od bardzo dawna nie spotkał kogoś, kto mógłby przedostać się przez jego osłony.
– Widzę serca wszystkich istot, twoja aura nie stanowi problemu.
– Och, widzisz? Doprawdy? To co możesz powiedzieć o moim? – parsknął cicho. Ten nordycki bóg był dziwny. Martwić się o innych, po co to komu? Przecież inni tylko zdradzają, niszczą życie. A ty i tak musisz ich ratować…
– Samotność, ciężar wiedzy, tęsknotę, poczucie niesprawiedliwości i mimo wszystko miłość do tych, którzy cię zdradzili. Kim jesteś? Czemu nosisz w sobie tyle smutku?
Baldur przechylił ciekawie głowę, wpatrując się w nieznajomego. W jego sercu było tyle negatywnych emocji. Jednak nie były to zło, wściekłość, chęć zemsty. Z tymi uczuciami łatwo można było sobie poradzić. Co innego ze smutkiem, samotnością i niezdecydowaniem. Z tym musiała ci pomóc inna osoba. Baldur wiedział już, co się stanie. Nie będzie w stanie zostawić tego boga samego, dopóki ten nie upora się ze swoimi problemami. Thor by go pewnie wyśmiał, ale cóż, taki właśnie był. Bóg dobra, który nie potrafi odwrócić się plecami do potrzebujących wsparcia, choć ci nie chcą tego czasem przyznać.
– Jeśli jesteś taki mądry, to sam sobie na to odpowiedz.
Chwila ciszy przedłużała się. Wreszcie Asgardczyk westchnął ciężko i spojrzał ze współczuciem na towarzysza.
– Och, rozumiem. Jesteś Celtem. Zostałeś przez coś wykluczony z rodziny, a to dla was największa i najbardziej bolesna kara, jakiej możecie doświadczyć. Życie w samotności jest gorsze niż śmierć, z tym się muszę zgodzić.
– Brawo, brawo! Jestem pod wrażeniem, naprawdę – zakpił, wpatrując się  niego kpiąco. – Cóż za błyskotliwa dedukcja. Nie spodziewałem się.
Baldur westchnął. Ukrywanie swojej twarzy pod przykrywką kpiny i sarkazmu. To takie typowe zachowanie. Odpiął miecz i rzucił na trawę. Thor zabiłby go pewnie za takie traktowanie broni. Święcie wierzył, że jego magiczny młot ma własną duszę.
– Przestań zachowywać się jak idiota. Jestem Baldur – wyciągnął w stronę złotookiego rękę. Chciał mu pomóc, najpierw wypadałoby poznać jego imię.
Tamten pokręcił głową z rezygnacją i usiadł pod drzewem. Spojrzał zamyślony w gwieździste niebo. Nordyk opuścił rękę, cisza przeciągała się.
– Wiem kim jesteś – odparł po chwili. – Cały Asgard kocha boga piękna, dobra i mądrości. Będąc tu nawet przez chwilę, nie da się tego przeoczyć.
– Ale skąd wiedziałeś, że to ja? – zapytał zaciekawiony, siadając nieopodal. Spojrzał na niego, unosząc  brwi w zdziwieniu.
– To wszystko aż od ciebie bije. Nie da się tego przeoczyć. No, może poza mądrością.
– Idiota – prychnął. To dziwne, ale dobrze rozmawiało mu się z tym bogiem. A nadal nie znał jego imienia.
 – Diancecht.
– Co? – spojrzał na niego zdezorientowany. Znowu zabłądził gdzieś w myślach, a ten najwyraźniej w nich sobie w najlepsze czytał.
– To nie moja wina. To ty nie potrafisz się osłonić. Nie mam tak silnej woli, aby samemu się powstrzymać – wzruszył ramionami. Baldur powtórzył ten gest. Po raz drugi wyciągnął w jego kierunku rękę.
– Miło cię poznać, Diancechcie. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi.
– Przyjaciółmi? – spojrzał na niego zdziwiony.
– Tak, przyjaciółmi. Nie wiem, co takiego zrobiłeś, że cię wyrzucili z panteonu, ale z twojego serca wiem, że to nie była twoja wina. Więc chcę zostać twoim przyjacielem. Żebyś nie musiał być już samotny.
– Chcesz powiedzieć, że mnie przygarniesz niczym zagubioną owieczkę? – ledwo co powstrzymywał śmiech.
– W twoim wypadku to raczej wilka. Więc, co ty na to?
– Chyba nic nie stracę – uścisnął mu dłoń. Przeskoczyły iskry, srebrno-zielona aura celtyckiego boga zmieszała się ze złotą Baldura. Ten drugi uśmiechnął się szczęśliwy. Miał wrażenie, że to był jeden z najlepszych wyborów w jego życiu.
Diancecht spojrzał na ich dłonie zdziwiony.
– Co to było?
– Właśnie złożyłeś przysięgę, że zostaniesz moimi przyjacielem. Obawiam się, że nie możesz jej już złamać – Baldur uśmiechnął się lekko, zadowolony z siebie.
– Mogłeś mnie ostrzec.
– Nie pytałeś. Twoje strata, kto pyta, nie błądzi.
Diancecht pokręcił tylko głową zrezygnowany. W jego panteonie nie obowiązywały żadne takie przysięgi. Ogólnie przysiąg prawie nie było.
Siedzieli cicho, nic nie mówiąc. Po niebie spadła gwiazda, a od strony tęczowego mostu zaczął dobiegać cichy gwar. Pierwsi goście opuszczali już bal.
– Co mam zrobić, żebyś nie czytał mi w myślach? – spytał Baldur, przerywając ciszę. Miał wrażenie, że wszystko, o czym przed chwilą myślał, zostało podsłuchane przez jego nowego przyjaciela. Spiorunował go wzrokiem. Nie był swoim bratem, wiec nie robiło to aż tak ,,piorunującego” wrażenia. Celt tylko się uśmiechnął.
– Wybacz, taki nawyk. Ale coś za coś. Nie chciałbym, abyś co chwila zaglądał w głąb mojego serca i duszy. To byłoby kłopotliwe. Naucz mnie, jak się przed tym bronić, a ja odwdzięczę się tym samym.
– Niech będzie. W gruncie rzeczy to bardzo proste. Po prostu wyobraź sobie gruby mur, który oddziela twoje wnętrze od świata rzeczywistego. Wtedy nikt nie zobaczy twojej aury, ani serca.
Bóg mądrości z wewnętrznym niezadowoleniem spoglądał, jak aura jego towarzysza powoli znika za grubym murem. To by było na tyle, jeśli chodzi o idealne odczytywanie emocji. Gdy tamten skończył, spojrzał wyczekująco. Diancecht skrzywił się niezadowolony. Obaj nie chcieli pozbywać się swojej przewagi, ale na dłuższą metę byłaby ona męcząca.
– To dość podobne. Wyobraź sobie na przykład wielki zamek, w którym ukryjesz w najgłębszym zakamarku swoje myśli. Jak już to zrobisz, to zatrzaśnij wrota, podnieś most zwodzony, co tam jeszcze masz.  Dopóki ich świadomie nie otworzysz, nie odczytam swoich myśli. I nie mów nikomu, jak to zrobić. Jak dotąd jesteś jedyną osobą, która wie, jak się bronić przed moją umiejętnością. Nawet nie wiem, dlaczego ci o tym powiedziałem, dlaczego tak szybko zaufałem.
– To dość proste. Jesteś pod wrażeniem mojej charyzmy i piękna. Zrobiłbyś dla mnie wszystko – zaśmiał się, spoglądając na niego z ukosa.
– Cóż za skromność…
– Ej! Jestem także bogiem piękna. To chyba normalne, że chwilami jestem po prostu próżny.
– Skoro tak uważasz…
Zanim zdążył odpowiedzieć, dotarło do niego nieme wezwanie. To Thor go nawoływał w myślach. A to mogło oznaczać jedno. Bal się skończył, a po pałacu krążyła zaniepokojona i prawdopodobnie wściekła Frigga. Należało wracać, bogini rodzin z powodu niepokoju potrafiła rozpętać prawdziwe piekło.
– Chcesz spać w pałacu? Mogę to załatwić. – spojrzał pytająco na przyjaciela. Ten tylko pokręcił głową.
– Nie ma potrzeby. Odkąd przejąłem władzę nad przyrodą, najlepiej czuję się w lesie.
Baldur zamierzał zapytać, o co chodzi z tym ,,przejęciem władzy”, ale dał sobie spokój. Zainteresuje się tym jutro.
– Nie zwiejesz, prawda? – spojrzał z ukosa na celtyckiego boga. Ten prychnął w odpowiedzi.
– Jak mógłbym zostawić tak wspaniałą osobę. Takiego cudu nie znajduje się wszędzie – jednak widząc spojrzenie Baldura, spoważniał. – Jasne, zostanę tu. Podoba mi się w Asgardzie. A najlepsze jest oszukiwanie Heimdalla, że mnie tu nie ma. Już mnie parę razy prawie dopadł. Możesz przyjść jutro, żeby mnie trochę podręczyć. A teraz spadaj, słonko. Muszę skończyć to, co mi przerwałeś.
– Czyli?
– Spanie. Miłej nocy życzę. Znikaj.
Szablon by Selly