Lista utworów

poniedziałek, 30 marca 2015

Informacja

Hej, moi drodzy!
Mam kiepską wiadomość. Nie wiem kiedy pojawią się nowe rozdziały. Cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie. Najpierw brat wykorzystał cały internet. To nie była taka tragedia. Mogłam w końcu iść do koleżanki za płotem i opublikować rozdział. Ale zepsuł mi się komputer. Cały system i oprogramowanie wyleciało mi w powietrze. Nic nie chce działać (nawet Word), a najgorsze jest to, że stracę całą pamięć. Jestem pogrążona w żałobie. Więc jak komputer wróci z naprawy, dopiero wtedy będę mogła się zabrać za pisanie rozdziałów (a miałam już połowę następnego :( ). Obawiam się więc, że będę miała spore zaległości na waszych blogach, a rozdział pojawi się dopiero na początku maja. Chyba, że zdarzy się jakiś cud. Przepraszam za nieskomentowane jeszcze rozdziały i pozdrawiam,
Mentrix

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział III

Cześć!
Jest nowy rozdział, pozostawiam go wam do oceny, bo sama nie jestem w stanie. Jakoś ostatnio nie jest zadowolona ze wszystkiego co piszę. 
Nie będę się rozpisywać, zapraszam do czytania i komentowania.
Pozdrawiam :D


Victoria

    Obudziły mnie promienie słońca, ogrzewające moją skórę. Wciąż nie otwierając oczu, podniosłam się do pozycji siedzącej. W głowie mi trochę łomotało, ale to nic w porównaniu z...
     Zdałam sobie sprawę, że nie czuję bólu zranionej nogi. A może się już na niego uodporniłam? Istniała też opcja, że wszystkie nerwy w mojej nodze są martwe, więc nie mogą przesłać do mózgu informacji o bólu. To byłoby najgorsze.
   Powoli uchyliłam powieki, spodziewając się najgorszego. Sapnęłam ze zdziwienia, widząc tylko podarte i pokrwawione spodnie. Skóra pod nimi była w idealnym stanie, żadnej rany, nawet blizny. Jakbym nigdy nie oberwała wielkim toporem. To było niemożliwe.
     Zerwałam się z ziemi, czujnie rozglądając się dookoła. I prawie potknęłam się o młodego chłopaka, który leżał kilka metrów dalej na ziemi. To jego widziałam, zanim zemdlałam. A teraz leżał na ziemi i się nie ruszał. Przerażona ukucnęłam obok niego, nie wiedziałam co mu się stało. Z pewnym zdziwieniem zauważyłam, że jego klatka piersiowa unosi się spokojnie w rytm oddechów. Spał. Znowu.
    Przyjrzałam mu się dokładniej. Nie wyglądał niebezpiecznie. Wysoki i wysportowany, ale nie jakiś mięśniak. Nie miał szans mnie pokonać, jeśli doszłoby do walki. Złote włosy, sięgające odrobinę za ramiona, odstawały na wszystkie strony i były pełne źdźbeł trawy. Miał strasznie jasną cerę, bez żadnej skazy. Jasne długie rzęsy rzucały cienie na policzki, na ustach błąkał się uśmiech. Zdecydowanie nie śnił się mu koszmar.
  Był ubrany niecodziennie. Miał na sobie dziwny płaszcz, przypominający mi uniform jakiejś organizacji, cały czarny. Wysoko postawiony kołnierz był obszyty złotą nicią. Tuż nad sercem miał wyszyty dziwny złoty krzyż. Od niego ciągnął się tego samego koloru sznur, aż do guzika płaszcza. Na prawym rękawie zauważyłam znak liścia. Uniform sięgał mu do kolan, wszystkie krawędzie obszyte złotą nicią. Cały strój był nietypowo elegancki, ale też taki... staromodny. Z pewnością nie pasował do osiemnastoletniego chłopaka.
     Westchnęłam ciężko i potrząsnęłam go za ramię. Coś tu było nie tak. Moje noga została uleczona, a musiałam jeszcze znaleźć drogę do Obozu Herosów i zobaczyć co z Gabe. A on prawdopodobnie mógł mi pomóc.
– Pobudka!
    Jęknął cicho i przewrócił się na drugi bok, tym samym oddalając ode mnie. Spróbowałam jeszcze raz. Tym razem potrząsnęłam nim mocniej. Znów nic. A myślałam, że najtrudniej na świecie jest obudzić Gabrielle. Najwyraźniej się myliłam.
  Wtedy do moich uszu dotarł ryk. Minotaur. Znalazł mnie. Musiałam uciekać, ale przecież nie zostawię tego chłopaka na pastwę losu. Rezygnując z potrząsania nim, nabrałam trochę wody z sadzawki i bezceremonialnie wylałam wszystko na jego głowę. Cieczy nie było dużo, ale była bardzo zimna. Chłopak zerwał się momentalnie, prawie zderzając się ze mną.
Słyszałam szelest łamanych gałęzi. Minotaur był coraz bliżej.
– Co to miało być? - wycedził.
   Spojrzałam na niego zniesmaczona. Właśnie ratuję go przed śmiercią z rąk Minotaura, a on nawet nie sili się na uprzejmości. Podniosłam wzrok i napotkałam jego oczy. Przedtem zakładałam, że są niebieskie albo zielone. Teraz przekonałam się, jak bardzo się myliłam. Lewe oko miało złoty kolor, miałam wrażenie, że dostrzegam w nich błyski zieleni. Prawe natomiast było czerwone, nie wiedziałam, że to możliwe. Słyszałam o albinosach, których oczy były czerwone przez widoczne w nich naczynia krwionośne, ale ta teoria z pewnością nie dotyczyła chłopaka stojącego przede mną. Prawe oko miało głęboką barwę czerwieni, nie było to spowodowane chorobą. Jestem tego pewna. Więc soczewki? Ale po co komu...
– Taki się urodziłem. Lekarze nie wiedzą dlaczego mam takie oczy. Rodzice mieli je zielone, tak samo dziadkowie.
– Dlaczego mi to mówisz? - wydawało mi się to dziwne, zwierzać się z czegoś takiego obcej osobie.
– Bo się zastanawiałaś.
– Skąd...?
– Skąd wiem? - przerwał mi. - Po prostu miałaś taka minę, że można było się tego domyślić. Można z ciebie czytać jak z otwartej księgi.
    To była nieprawda. Moja twarz, podczas rozmów z obcymi, nie wyrażała żadnych uczuć. Byłam pewna, że i tym razem tak było. Mogłam być zaskoczona kolorem jego oczu, ale maskowanie moich odczuć weszło mi w nawyk. Więc skąd wiedział, co myślałam?
˜– Po co mnie budziłaś? Chciałaś się pogapić, czy coś jeszcze? - spytał, ziewając przeraźliwie. Ile on mógł spać?!
– Jeśli Cię to zainteresuje, to w lesie jest stwór zwany Minotaurem i ma ochotę na lunch. I właśnie tu idzie.
– I to jest powód, dla którego mnie budziłaś? - spojrzał na mnie zdziwiony. - Nie może wejść na tą polanę, nie jestem pewny dlaczego, ale nie może.
    Obejrzałam się zdziwiona na skraj polanki. Faktycznie, w tym miejscu było coś niesamowitego, niemal magicznego, co odróżniało je od reszty lasu. Niezmącony spokój, poczucie bezpieczeństwa. A ten chłopak mówił, że jesteśmy tu bezpieczni. Nie wiedziałam, czy mówi prawdę, ale w końcu chodziło też o jego życie. Miałam tylko nadzieję, że nie jest samobójcą. A była jeszcze jedna rzecz, o której musiałam się dowiedzieć, zanim wyruszę na poszukiwania Gabrielli.
– Co się stało z moją nogą? W jaki sposób jest uleczona?
    W odpowiedzi blondyn wskazał ręką sadzawkę. Spojrzałam na niego pytająco. Te wszystkie rzeczy były dla mnie nowe, nie orientowałam się w tym świecie. Chłopak westchnął ciężko.
– Woda w niej jest magiczna. Wystarczy polać nią ranę, a ta zniknie. Stwierdziłem, że nie chcę, żebyś wykrwawiła się w tym pięknym miejscu. To popsułoby urok tej polanki. Więc Ci pomogłem.
    Ignorując jego uwagi zbliżyłam się do wody. Za nic nie dam wiary jego słowom, dopóki nie przekonam się na własne oczy.
Podniosłam z trawy ostro zakończoną gałązkę. Bez chwili wahania przyłożyłam ją do przedramienia i przecięłam nią skórę. Z małej rany zaczęła sączyć się krew.
– Co ty robisz?
Chłopak zbliżył się do mnie i spojrzał zaciekawiony na kroplę krwi, spływającą po moim ramieniu.
– Upewniam się, że mówisz prawdę – wyjaśniłam spokojnie, kucając obok sadzawki. Nachyliłam się i zanurzyłam rękę w wodzie. Przyjrzałam się dokładnie rozcięciu. Nic się nie wydarzyło. Kłamał.
– Nic się nie dzieje. Okłamałeś mnie – wskazałam na niego oskarżycielsko palcem. Dlaczego kłamał, co miał do ukrycia? No i jakim cudem moja noga była cała i zdrowa?
Spojrzał na mnie dziwnie i zanim zdążyłam się zorientować, chwycił moją rękę tuż poniżej rany.
– Bo źle to robisz – wyjaśnił cierpliwie, zanurzając nasze ręce w wodzie. - Musisz pomyśleć o tym, że chcesz, żeby ta rana zniknęła, została uleczona. Jeśli to zrobisz i się skupisz, to się uda.
  Spróbowałam. Faktycznie. Jak zaczarowana patrzyłam na maleńkie zielone iskierki, które pojawiły się w wodzie wokół mojej ręki. Blondyn wciąż mnie nie puszczał, trzymając moją rękę w jednym miejscu. Może podczas leczenia nie można było się ruszać?
    Iskierki wniknęły mi pod skórę, rana znikła, jakby nigdy jej tam nie było. Dopiero teraz, chłopak puścił moją dłoń. Z niedowierzaniem przyglądałam się uleczonej skórze. To była prawda. Choć zachwiała moim światem, musiałam ją przyjąć do wiadomości. To był stwierdzony fakt.
– Kim jesteś? - spytałam, przypominając sobie, że nie zapytałam go o imię. Minotaur na razie nie dawał znaku życia, więc mogłam wyciągnąć od chłopaka jakieś informacje.
– Vincent Creswell, do usług – przedstawił się, kłaniając się kpiąco. Zrobił to z dziwną gracją, jakby zachowywał się podobnie wiele razy.
– Victoria Martines, raczej nie do usług – uśmiechnęłam się kpiąco.     Spojrzałam na zegarek. On jako jedyny nie zbzikował w tym lesie. Odkąd opuściłam Gabrielle, minęła godzina. Czy to możliwe? Byłam pewna, że dobrą godzinę uciekałam przed Minotaurem, a zemdlałam na co najmniej dwie. Więc jak to możliwe. Czyżby i zwykły zegarek się popsuł?
– Tu czas płynie inaczej – mruknął cicho Vincent. Chyba nie chciał, żebym go słyszała, jednak miałam bardzo dobry słuch.
– Co masz na myśli? - spytałam zaciekawiona.
– Nic ważnego – spojrzał na mnie zmieszany. Miał naprawdę ładne oczy. Dziwne, ale ładne i niezwykłe. O czym ja myślę?!
Odrzuciłam te nieważne sprawy na bok, zajmując się poważniejszymi kwestiami.
– Wiesz coś o Obozie Herosów?
– Jasne – odpowiedział od razu, najwyraźniej zadowalany ze zmiany tematu. - Mieszkam tam, ale obawiam się, że ludzie nie mają do niego wstępu.
– A ty niby kim jesteś? Bogiem? - prychnęłam, zadając sobie sprawę z czasu jaki tracę na nic nie wnoszące do życia pogaduszki.
Spojrzał na mnie dziwnie, mrużąc oczy. Miałam wrażenie, że zobaczyłam w nich jakiś zielony błysk. Po chwili jednak, nic już nie widziałam. Pewnie zieleń lasu dookoła wywołała jakieś złudzenie. Chłopak uśmiechnął się po chwili.
– Blisko. Jestem półbogiem, czyli herosem.
– Taaa... Jasne. Kto jest twoim ojcem? Zeus, Hades, może Uranos? Albo nie, czekaj! Darth Vader? - nie moja wina, że gdy byłam dzieckiem, razem z bratem nałogowo oglądaliśmy Gwiezdne Wojny. Seanse filmowe zakończyły się, gdy Eric dostał posadę w Scotland Yard. Wyjechał dwa lata temu i tyle go widziałam.
– Hypnos. Bóg snu, jakbyś nie wiedziała.
– Dobra, zostawmy te twoje urojenia. Byłabym wdzięczna, jakbyś mógł mnie zaprowadzić do Obozu Herosów. Masz coś przeciwko?
    Przez chwilę wydawał się odrobinę urażony tym, że mu nie uwierzyłam. Okej, leczniczą wodę i Minotaura mogłam jeszcze zaakceptować. To dało się łatwo wytłumaczyć. Jakieś nieodkryte dotąd przez naukowców źródła lecznicze i niezwykła mutacja zwierząt. Ale dla herosów nie znalazłam wyjaśnienia, więc stwierdziłam, że chłopak albo ma urojenia albo zwyczajnie kłamie. Jako, że uważałam się za istny wykrywacz kłamstw i nic nie zauważyłam, przychylałam się do pierwszej opcji.
Po chwili wzruszył ramionami.
– Skoro nalegasz... Chodź. Tylko żebyś mi na zawał nie padła.
    Dziwne, nawet nie pytał, po co chcę tam iść. Ale jeśli jest taki nieostrożny, to jego sprawa. Ja się mieszać nie będę. W Akademii uczono mnie, aby wykorzystywać wszystkie słabości przeciwnika. Vincent nie był wrogiem, ale przyjacielem nie mogłam go nazwać.
– Ale jeśli wyjdziemy poza obszar polany, to Minotaur będzie mógł nas dopaść, prawda? Wziąłeś to pod uwagę?
     Odwrócił się rozdrażniony. Może naprawdę byłam wkurzająca, z tymi swoimi wszystkimi szczegółami? Ale z drugiej strony, to właśnie owe drobnostki ratowały mi często życie.
    Vincent chciał coś chyba powiedzieć, ale nagle zamilkł. Jego źrenice rozszerzyły się, spojrzał z niepokojem, w kierunku, gdzie był Obóz Herosów. Wydawało mi się, że słyszę krzyki i przerażający ryk. Czyżby i tam Minotaur dotarł? Przecież tam powinna być Gabe...
– Chodź, szybko – mruknął, chwytając mnie mocno za rękę. Pociągnął mnie za sobą i wpadliśmy z powrotem w gęstwinę drzew.
     Zdałam sobie sprawę, że nie odpowiedział na moje pytanie. Skąd w ogóle te krzyki. Chłopak puścił moją rękę i przyspieszył. Poszłam w jego ślady, dziękując w duchu za to cudowne uzdrowienie. Gdyby nie ta magiczna woda, w najlepszym wypadku czołgałabym się w stronę obozu.
    Z prawej strony usłyszałam dziwny szelest. Chwilę później poczułam drżenie ziemi. Minotaur nas dopadł. Kątem oka zauważyłam krótki błysk. Instynktownie przyspieszyłam i popchnęłam Vincenta. Razem upadliśmy na trawę. Metr od głowy chłopaka w podłoże wbił się topór. Było blisko...
    Potwór wytoczył się z pomiędzy drzew. Skądś skombinował sobie drugą broń. Nasza sytuacja była naprawdę nieciekawa. Vincent zaklął, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie znałam tego języka, co było dziwne.
    Minotaur podniósł w górę ostrze. Jego ślina ściekała na trawę, która momentalnie wysychała. Chłopak obok mnie spojrzał jeszcze raz w stronę, skąd dobiegały krzyki i podniósł się, wzdychając ciężko. Patrzyłam na niego zdziwiona. Czy on zwariował?! Co chciał przez to osiągnąć?
    Blondyn zmrużył oczy i spiorunował wzrokiem stwora. Gdyby spojrzenie mogło zabijać...
– Zjeżdżaj stąd – syknął. Jego głos brzmiał trochę inaczej niż zwykle. Chociaż nie znałam go długo, więc nie byłam pewna. Chciałam się roześmiać. Czy on myślał, że drażnienie Minotaura coś pomoże? Byłam pewna, że potwór był istotą rozumną, wiedział co do niego mówimy.
    Ku mojemu zdumieniu, potwór nie skrócił chłopaka o głowę. Spojrzał na niego dziwnie, w jego oczach błysnęły jakiś emocje. Nie zdążyłam ich jednak zweryfikować, bo potwór zrobił coś, co wprawiło mnie w niemały szok. Opuścił topór, odwrócił się i zniknął w lesie.
    Nie miałam czasu zastanawiać się nad tym. Krzyki dochodzące od strony obozu umilkły. Miałam złe przeczucia. Zerknęłam w bok.
Chyba nie tylko ja...
   Vincent już biegł w tamtą stronę. Przynajmniej nie uciekał. Na przykład jak Gabrielle. Strasznie ją lubiłam, ale czasem jej bezradność mnie wkurzała. Miałam nadzieję, że w końcu weźmie się w garść i nauczy samodzielności. Bo czasami mnie nie będzie przy niej i nie będę mogła jej ochronić.
Tak jak teraz.
Ruszyłam biegiem za chłopakiem.

***
Gabrielle


– Uważaj! - wrzasnęłam, odpychając Mike'a w bok. Maczuga zaryła o ziemię. Miałam nadzieję, że stwór nie wykorzysta swojej mocy zabijania.
    Chłopak podniósł się z ziemi i rzucił we wroga gwiazdą. Jeśli myślicie, że małe żelazne gwiazdki, które tak pokochali ninja, są niegroźne, to czas uświadomić sobie, że nic bardziej mylnego. Jedna z nich właśnie wbiła się w oko potwora, dając mam kilka cennych sekund na ucieczkę. Nie znałam obozu, więc biegłam za chłopcem.
    Byłam przerażona. Nie miałam pojęcia co robić. Według słów herosa, nie mieliśmy szans na zabicie bestii. Nie mogliśmy też uciec i zostawić reszty obozowiczów na pożarcie. Byłam ty niecałą godzinę, ale czułam, że tu jest moje miejsce. Mój dom, w którym znajdę przyjaciół i szczęście. Odkąd pamiętałam, miałam wrażenie, że czegoś mi brakuje. Teraz owe coś odzyskałam i czułam się w pełni sobą.
   Musiałam szybko wymyślić jakiś plan, inaczej długo się nie pocieszę tym nowym uczuciem. Jedyne co przychodziło mi do głowy, to odciągnięcie potwora jak najdalej od śpiących herosów, w nadziei, że szybko się obudzą i uciekną. Wtedy z pewnością pójdę w ich ślady.
   Mike myślał chyba podobnie, ponieważ rzucił się w kierunku lasu. Wbiegłam między drzewa. Byłam zmęczona. Nawet jeśli bestia nie użyła jeszcze na nas swojej specjalnej mocy, to i tak, powoli mnie usypiała. Potrząsnęłam głową, aby odgonić od siebie zmęczenie. Syn Hestii wybiegał właśnie na jakiś pagórek. Brnąc pod górę przyglądałam się drzewom. Tworzyły las zupełnie inny od tego, którym tu przybyłam. Po chwili zorientowałam się dlaczego. Było w nim pełno życia. Zdawało mi się, że po prawej stronie widziałam ruch. Wciąż biegnąc odwróciłam głowę w tamtym kierunku.
    Driady. Duchy drzew przemykały pomiędzy nimi, wnikały w pnie rozłożystych dębów i starały się spowolnić potwora. Usłyszałam krzyk jednej z nich. Prawdopodobnie bestia rozwaliła maczugą jej drzewo, przez co driada zmarła. A jednak jej towarzyszki wytrwale powstrzymywały wroga.
    Dotarłam na szczyt wzniesienia. Mike był już w połowie drogi na dół, więc przyspieszyłam, aby go dogonić. Ledwo co łapałam powietrze, ręce miałam całe w drobnych rankach zadanych przez ostre gałęzie.
    Na dole prawie nie wpadłam na ścianę z litej skały. Był na niej wyrzeźbiony dziwne znak. Przypominał skrzyżowane młoty. Mike zaczął mamrotać coś pod nosem, opukując skałę. Wydawało mi się, że to jakiś kod, ale nie miałam pewności. Przypominało trochę alfabet Morsa.
– Cholera! Leo musiał zmienić hasło przed wyjazdem! - warknął syn Hestii, waląc pięścią w ścianę w bezsilnej złości.
   Zamierzałam zapytać się kim jest Leo,ale przezwał mi ogłuszający ryk. Potwór przedostał się przez las i właśnie pojawił się na szczycie wzgórza. Cofnęłam się o krok, przytulając się do ściany, Ze trzech stron otaczała nas skała, naprzeciwko mieliśmy rozzłoszczoną bestię. Nie było gdzie uciekać.
– Co teraz? - spytałam herosa. Był co prawda młodszy ode mnie, ale o mitologicznym świecie wiedział więcej.
– Jeśli nadarzy się okazja, to uciekaj – polecił, skupiając się na drzewach przed sobą. Po chwili zapłonęły jasnym płomieniem, tworząc ścianę ognia, odgradzającą nas od bestii. Wątpiłam jednak, czy powstrzyma ją to na dłuższą metę. Z boku płomienie się rozdzieliły, powstało przejście wielkości człowieka. Czyli tędy miałam uciekać.
– Przecież cię nie zostawię. Nie mam zamiaru pozwolić ci ginąć samemu. Zawsze lepiej mieć towarzystwo.
– Co za optymistyczne podejście do życia. Dlaczego nie uciekniesz?
– A dlaczego ty tego nie zrobisz?
– Jestem Grekiem, my nie...
– Nie uciekacie, tylko giniecie w walce z honorem. Wiem – przerwałam mu. - Ale z tego co mówiłeś to ja też jestem herosem, czyli Grekiem. Więc nie ucieknę.
    Victoria by nie uciekała. Podświadomie czułam, że jest gdzieś tam i żyje, więc myśli o niej odepchnęłam na dalszy plan. Gdybym tego nie zrobiła, pewnie siedziałabym pod ścianą i płakała, martwiąc się o nią. Ale byłam pewna, że nic jej nie jest. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że czuję jej emocje. Nie wiem kiedy to się stało, chyba kiedy przekroczyłam linię obozu. Ale przedtem byłam zbyt zdezorientowana, aby to wyczuć. Vic była cała i zdrowa. Czułam najpierw jej przerażenie, a sekundę później zdziwienie i ulgę. Teraz była zaniepokojona, pewnie znów się o mnie martwiła. Ale wyczułam coś jeszcze. Jakby... zainteresowanie? Nie wiedziałam co je wywołało, ale błagałam Boga w myślach, aby zatrzymało moją przyjaciółkę na tyle długo w jednym miejscu, że potwór z nami skończy i zniknie. Przynajmniej jej nic by się nie stało. Jednakże miałam przeczucie, że nic z tego. Vic była niedaleko.
    Za płomieniami wyraźnie rysowała się sylwetka potwora. Niepewnie wsadził łapę w ogień, przez chwilę słyszałam jego syk bólu, lecz za ręką podążyła noga. Spojrzałam na Mike'a. Chłopak zagryzł wargę ze zdenerwowania i mocniej ścisnął gwiazdki do rzucania. On też się bał, lecz nie zamierzał uciekać. Miałam nadzieję, że herosi się już obudzili, sięgną po rozum do głowy i zwieją. Ale z tego co mówił syn Hestii, graniczyło to z cudem.
     Potwór w połowie już przedostał się przez ogień. Nagle wokół nas zrobiło się ciemno. Od płomieni wciąż bił blask, lecz był on pochłaniany przez otaczający nas cień. Zrobiło mi się przerażająco zimno, oddech zamieniał się w obłoczki dymu. Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Zanim zdążyłam spojrzeć na stającego obok mnie chłopaka, czerń zasłoniła mi widok płomieni. Usłyszałam przeraźliwe zawodzenie, płacz tysięcy dusz. A potem cichy głos, ale w odróżnieniu od tamtych, żywy.
– Trzymajcie się.

***
     Gdy ciemność rozwiała się, przed moimi oczami ukazał się Obóz Herosów. Niestety obozowicze wciąż spali. Odwróciłam się, spoglądając nieufnie na stojącego przede mną chłopaka. Jeśli miałabym określić jednym słowy: mroczny. Jednak z drugiej strony wyczuwałam, że był także bardzo samotny.
    Chłopak miał czarne jak noc włosy, rozczochrane, jakby przed chwilą wstał z łóżka i brązowe oczy. Był tak blady, że aż się przeraziłam. Wyglądał trochę jak duch. Był ode mnie niewiele wyższy, ale dobrze zbudowany. Ubrany na czarno, do pasa miał przytroczony miecz o ciemnym ostrzu. Odrobinę mnie przerażał.
Jednak Mike nie podzielał moich obaw. Uśmiechną się szeroko i rzucił chłopakowi na szyję.
– Nico, wróciłeś! Wiedziałem, że w końcu do nas zawitasz. Will się strasznie ucieszy, ale cię skrzyczy za podróżowanie cieniem...
– Och, odczep się ode mnie, idioto – mruknął Nico, odsuwając się od skaczącego z podekscytowania piętnastolatka. Chyba nie przepadał za kontaktem fizycznym. Jednak miałam wrażenie, że traktuje Mike'a jak młodszego brata.
Syn Hestii nagle spoważniał.
– Dlaczego tu jesteś, Nico? Zwykle pojawiasz się ze złymi wieściami...
– Macie kłopoty. W dodatku Percy i reszta są w Obozie Jupiter i zanim tu dotrą będzie za późno. Pomyślałem, że skoro nie możecie pokonać tego potwora, to przeniosę was cieniem do Podziemia, gdzie...
– Znów chcesz gdzieś nas przenieść?- odezwałam się po raz pierwszy. Byłam tak zdziwiona przeniesieniem się z jednego miejsca w drugie, że nie do końca kontaktowałam. Miałam tyle pytam, jeśli chodzi o herosów i ich moce. Czy ja też miałam jakiś dar?
      Z odrętwienia wyrwał mnie pomysł Nico o ponownej podróży tą ciemnością. Miałam wrażenie, że po raz kolejny tego nie przeżyję. Było tak strasznie. Tyle żalu, smutku, bólu i cierpienia...
    Ciszę przerwał ryk. Bestia zorientowała się, że jej uciekliśmy. Swoją drogą, mogła nie ogłaszać swojego nadejścia głośnym wyciem, łatwiej byłoby nas zabić, gdybyśmy nie wiedzieli gdzie jest.
Nico spojrzał zaniepokojony w stronę wzgórza. Ciekawe czyim był synem?
– Kim ty w ogóle jesteś?
– Gabrielle Ormonde. A ty?
Spojrzał na mnie dziwnie. Może skojarzył nazwisko? Albo chodziło o coś innego.
– Nico di Angelo, syn Hadesa. Jeśli masz inny pomysł, to mnie oświeć. Jedyna opcją, która według mniej jest możliwa, to ewakuowanie stąd wszystkich. Mogę to zrobić...
– I się przez to zabić. Zwracaj uwagę na to co mówi Will... - mruknął cicho Mike. Nico i tak go usłyszał, spiorunował go wzrokiem.
– Dla mnie to bez różnicy. I tak większość życia spędzam w Podziemiu.
     Jak można było nie przejmować się śmiercią? Nie zauważać różnicy między nią, a życiem? To nie było normalne. Miałam wrażenie, że Nico nie zdaje sobie sprawy z tego co mówi.
    Spojrzałam na las. Potwór dotrze tu za trzy minuty, a my nie mieliśmy plany. No, plan istniał, tylko wiązał się ze śmiercią jednego chłopaka, więc nie zamierzałam pozwolić na jego wdrożenie w życie.
– Na pewno nie można nic zrobić? Może przenieś tą bestię do Podziemia? Chyba zużyjesz mniej mocy, czy coś...
– A mój ojciec będzie miał problem nie do rozwiązania na głowie. To nie wchodzi w grę.
    Nico nie wydawał się być specjalnie przejęty potworem, który właśnie wyłaniał się z lasu. No tak, przecież mógł się przenieść do bezpiecznego Podziemia, gdzie tatuś powitałby go z otwartymi rękami.
– To może...
– Gabrielle!
    Krzyk Victorii przerwał moje rozmyślania. Jęknęłam w myślach. Przecież ona miała być z dala od tego wszystkiego. Nie miałabym nic przeciwko, żeby Minotaur zagonił ją do Nowego Jorku, o ile by jej nie skrzywdził.
    Agentka była cała i zdrowa, martwiło mnie tylko rozcięcie na spodniach i zaschnięta krew wokół niego. Jednak żadnej rany nie widziałam. Jak to możliwe?
    Za nią biegł jakiś przystojny blondyn. Chociaż nie, jego włosy można było określić tylko jednym kolorem. Złote. Kiedy zatrzymali się obok nas, dostrzegłam dwukolorowe oczy. Czerwone i złote, idealnie dobrane barwy. Ubrany był jakoś dziwnie w długi płaszcz, a był przecież czerwiec. Cholera, on serio był przystojny.
    Moje beztroskie wgapianie się w chłopaka przerwał potwór. Jeśli to przeżyjemy, musimy mu wymyślić jakąś nazwę. Zmiótł z drogi ostatnie drzewo i wkroczył do doliny.
– Nic ci nie jest? - spytał Vic, patrząc ze zmrużonymi oczami na bestię.
– Nie, a tobie? Minotaur cię nie dorwał?
Spojrzała na mnie dziwnie. Nie wiedziałam o co chodziło. Pewnie później mi opowie. O ile będzie jakieś później.
– Nie, ale było blisko. Jak to coś zabić? - zwróciła się do herosów. Nie miałam wątpliwości, że nieznajomy blondyn jest jednym z nich.
– Nie da się. Może byśmy dali radę coś zdziałać wcześniej, gdyby Vincent nie wybrał się na popołudniowy spacer – Mike spojrzał z dezaprobatą na blondyna. Ten wzruszył ramionami.
– Później będziesz mi to wypominał. Teraz zdecydujmy co robimy.
Od potwora dzieliło na trzysta metrów. Szedł ku nam z żądzą mordu, a my spokojnie prowadziliśmy konwersacje.
– Spokojnie, nie zabije nas od razu. Najpierw uśpi, a jak się obudzimy, to nas podręczy. To dobra wiadomość – zakpił Nico. Może on jednak się denerwował, ale okazywał to w inny sposób?
– Skąd to wiesz? - zapytał podejrzliwie Victoria. Znając życie, wymyśliła już jakiś tuzin teorii spiskowych z udziałem syna Hadesa w roli głównej.
˜– Od ojca...
   Ziemia przestał drżeć pod wpływem kroków bestii. Potwór zatrzymał się sto metrów od nas. Poczułam raptem zmęczenie. Znak Hypnosa na czole wrogo jarzył się czerwonym światłem. On nas usypiał! Spojrzałam na zdziwioną Victorię. Dla niej też to było zaskoczeniem. Poczułam, że nogi się pode mną uginają. Posłusznie położyłam się na ziemi. Z półprzymkniętymi oczami, obserwowałam, jak kolejno herosi upadają na ziemię, Vic razem z nimi. Nico próbował przenieść się cieniem, ale najwyraźniej był zbyt zmęczony.
– Vincent, zrób coś – jęknął Mike, walcząc z opadającymi powiekami. Każdy z nas wiedział, że jeśli zaśniemy, to czeka nas śmierć. Ale mnie przestawało to obchodzić. Chciałam zanurzyć się w odmętach snu, znaleźć upragniony spokój.
    Spojrzałam jeszcze raz na resztę. Mike i Vincent spali, Nico i agentka próbowali się otrząsnąć ze zmęczenia, ale to były próby z góry skazane na porażkę. Moc Hypnosa była nie do zwyciężenia.
Poddałam się i zatonęłam w objęciach boga snu.

***

    Dysnomia przemierzała korytarze swojego pałacu. Tren sukni ciągnął się za nią, czarny jak dusza tej kobiety. Granatowe oczy spoglądały z pogardą na demony, które wiły się w pokłonach. Były takie bezużyteczne i brzydkie. A bogini anarchii uwielbiała piękno.
Jej pałac, wzniesiony na wysokim wzgórzu był podziwiany przez wszystkich. Mroczny, pełen przemocy i chaosu, jednak zachował swoje piękno. Może była to zasługa wzniesienia, na którym był położony?
    Dysnomia uśmiechnęła się okrutnie. Jej domostwo stało na dawnych zgliszczach Asgardu, panteonu nordyckich bogów. Jego mieszkańcy zostali pochłonięci przez Chaosa, może z wyjątkiem jednego. Okazał się zły do szpiku kości i bardzo przydatny. Bogini miała jednak wrażenie, że bóg kłamstwa gra z nią w jakąś jego grę. Zwierzyła się z tego swojemu władcy, ale ten się tym nie przejął.
     Nie będzie sobie jednak psuć dnia przez tego idiotę. Miała za sobą stworzenie potwora z mocami boga. Już trzeciego z kolei. Poprzednie herosi greccy jakoś pokonali, ale tym razem są skazani na zagładę. Właśnie zmierzała do swojej sali tronowej, aby obejrzeć ich porażkę. Zrozumiała wczoraj, dlaczego potwory zawiodły. Doszła do tych samych wniosków co jej wujek Zeus. Jak ona go nienawidziła! Zginie, już się ona o to postara.
     Do pokonania potwora trzeba było boga i dwójki jego dzieci lub piętnastki herosów pochodzących od tego samego rodzica. Dysnomia przejrzała dokładnie spis obozowiczów, dostarczony jej przez szpiegów. Bestia z mocami Hypnosa załatwi sprawę. Wspomniany bóg się nie zjawi, korzystając ze swoich zwiększonych mocy na czas ataku odcinała Obóz Herosów od reszty świata. Żaden z jej braci lub sióstr się tam nie pojawi.
     Sama mogła zniszczyć te dzieci, nawet jeśli był tam Dionizos. Z jej nowymi mocami nie stanowił zagrożenia. Ale wolała bawić się z nimi. Chciała patrzeć, jak ci idioci po kolei rzucają się na jej wysłannika w giną z honorem. Honor, co za bezużyteczna rzecz. Anarchia, to było piękno.
    Z rozmachem otworzyła drzwi do sali tronowej. Sprzątające ją demony zniknęły z cichym piskiem. Unicestwiła je. Przecież miała sług pod dostatkiem. Czarne wrota zamknęły się za kobietą. Nałożyła na salę wszystkie zaklęcia zabezpieczające, jakie znała. Nikt nie mógł zobaczyć tego, co ukrywała. Nawet Chaos. Gdyby dowiedział się, że zataiła przed nim potężne źródło mocy, byłaby skończona.
    Wyciągnęła rękę przed siebie i zaczęła kreślić w powietrzu przeróżna znaki. Wyszeptała cicho zaklęcie. Podłoga się zatrzęsła. Po chwili w prawym rogu komnaty w posadzce pojawił się otwór. Pod ziemię prowadziły kręte schody z kamienia. Drogę oświetlały liczne pochodnie.
     Bogini zeszła do tajnej komnaty pod salą tronową. Broniły ją liczne zaklęcia, tylko Dysmonia mogła tam wejść. Prawą ścianę pokrywało wielkie lustro. Gdy kobieta wskazała na nie ręką, pojawił na nim obraz z Long Island. Herosi rzucali się na potwora, lecz nie mogli zrobić mu krzywdy.
    Uśmiechnęła się do siebie. Odpowiednio wybrała moce boga. Hypnos miał tylko dwóch synów, w dodatku jeden z nich był beznadziejny, jeśli chodzi o używanie mocy ojca. Obóz za godzinę przestanie istnieć. Zadowolona bogini przeniosła wzrok na środek komnaty, na źródło swej nowej mocy.
     Stał tam ołtarz z czarnego marmuru, zbudowany ku jej czci przez jednego ze starożytnych królów. Składane na nim ofiary zwiększały jej moc, zapewniały chaos i anarchię. Pod nim w powietrzu unosił się młody chłopak. Nie wierzyła w swoje szczęście, kiedy trzy miesiące temu, udało jej się go złapać. Nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie, że chłopak może mieć aż taką moc. A ta należała teraz do niej.
   Jego ciało spowijała ciemna mgła. Dysnomia na początku przeraziła się nią i próbowała usunąć, lecz nic nie działało. W końcu dała sobie spokój i się z czasem przyzwyczaiła. Choć wciąż ją niepokoiła. Szeptała o śmierci, zniszczeniu i zagładzie. Mimo, że były to ulubione domeny bogini, nie miała zaufania.
    Westchnęła i podeszła do niego. Był blady, czarne włosy na początku wydawały jej się granatowe. Trochę za długie, opadały na oczy. Zanim go uwięziła, widziała ich kolor. Czarne, jak noc. Przerażające. W ogóle cały wyglądał, jakby stworzyła go ciemność. Z wyjątkiem skóry, wszystko było czarne. Nawet ubranie.
      Dysnomia uwielbiała nosić ubrania w tym kolorze. Uspokajał ją, mówił o mroku, chaosie, zniszczeniu. Ale w przypadku tego chłopaka, musiała przyznać, że co za dużo to niezdrowo.
      Odgarnęła mu czarne kosmyki z czoło i położyła rękę. Zabłysło niebieskie światło i poczuła jak moc chłopaka ją otacza. Zaczęła ją przemieniać na swoją, tak było bezpieczniej. W ten sposób wiedziała jak się nią posługiwać, stawała się wręcz niezwyciężona.
– Co robisz?
Szyderczy, kpiący głos. Jak on się tutaj dostał?! Miał się przecież nie dowiedzieć...
– To prywatna komnata, Kłamco. Zechciałbyś ją opuścić?
   Czarnowłosy bóg zaśmiał się głośno. Zirytowana bogini odwróciła się. Nienawidziła go całego, od czubków czarnych butów, czarnego stroju, po te inteligentne zielone oczy. Był raczej drobny, co zwiodło wielu wrogów. Już nie żyli. Wbrew pozorom był bardzo mściwy, zabijał bez wahania i wyrzutów sumienia. Jednak najniebezpieczniejsza była jego inteligencja. Z łatwością podburzał przeciwko sobie wybranych bogów. Nikt, nawet sam Chaos nie miał pojęcia, kiedy ten nordycki bóg kłamał. Uwielbiał oszustwa, manipulowanie innymi. Kontrolował też ogień, jednak rzadko używał tej zdolności. To umysł był jego największą bronią.
– Och, ale ja jestem ciekawy, co ukrywasz przed nami. Wiesz, że Chaos byłby niezadowolony?
     Zagryzła ze złości zęby. Musiała mu powiedzieć. Istniało wtedy prawdopodobieństwo, że nie powie o tym ich władcy. Zachowa dla siebie, aby wykorzystać tą informację w późniejszym czasie. A ona zdąży wymyślić jak go zgładzić, zanim opowie wszystkim o jej małym sekrecie.
– Wiem, dlatego proszę cię, żebyś mu o tym nie wspominał – z trudem przełknęła dumę. - Od niego pobieram moc, potrzebną do stworzenia tych potworów.
   Bóg pokiwał w zamyśleniu głową. Prawdopodobnie już wymyślał jakąś intrygę. Dysnomia musiała się mieć na baczności.
– Posiada potężną moc. Wiesz kto to jest? Możesz zapomnieć o kłamstwie. I tak dowiem się prawdy.
– Nie mam pojęcia. To chyba jakiś heros. Nie wiem czyim jest synem. Złapałam go trzy miesiące temu, kiedy wybrałam się w odwiedziny do Ate. Wszedł mi w drogę, chyba nieświadomie, więc się nim zajęłam. Miałam go zabić, ale ma tak wielką moc, że byłoby to marnotrawstwo. Stwierdziłam, że lepiej ją wykorzystać do zagłady Obozu Herosów.
     Zerknęła przez ramię, aby spojrzeć w lustro. Obraz pokazywał dwójkę herosów, którzy uciekali przed jej bestią.
     Miała nadzieję, że bóg oszustwa się z nią zgodzi. Inaczej będzie miała problem.
    Mężczyzna uśmiechnął się z politowaniem. Doskonale zdawał sobie sprawę, o czym myślała Dysnomia. Ale tą sytuację z łatwością mógł odwrócić na swoją korzyść. Co mu szkodziło zaryzykować? W końcu oprócz Chaosa mogła go zabić tylko jedna osoba, zadbał jednak, aby pożegnała się już z życiem.
– Odrobinę nierozsądnie jest go tutaj trzymać, jeśli nic o nim nie wiesz. Jeśli coś pójdzie nie tak, bierzesz na siebie całą odpowiedzialność.
– Nie przesadzaj. Za pomocą jego mocy stworzyłam bestie, których nawet bogowie nie są w stanie pokonać! Stawka warta ryzyka. Spójrz czego dokonałam! Obóz Herosów zaraz przestanie istnieć.
     Chwyciła boga za ramię i odwróciła się z nim w stronę lustra, aby pokazać mu swoje zwycięstwo. Zamarła, gdy zauważyła, że obraz z Long Island został zasłonięty przez zieloną mgłę. Rzuciła parę zaklęć, ale nic nie pomogło.
– Chyba spartaczyłaś robotę – zauważył kpiąco bóg kłamstwa, wpatrując się ze skupieniem w mgłę.
– Milcz! Coś jest nie tak...
    Nagle zamarła. Czuła to. Słabo wyczuwalną energią, jakby specjalnie przytłumioną. Ale to było niemożliwe. Nie istniał nikt, kto mógłby być za to odpowiedzialny. Przecież odcięła Obóz Herosów od Ziemi. Kto mógłby to...
– Czujesz to? - spytała cicho. Lecz kiedy wypowiadała słowa, energia znikła. Może wcale jej nie było. Może miała tylko takie wrażenie? Tak, z każdą sekundą była tego coraz bardziej pewna.                                                                                                                                         Spojrzała ze złością na lustro. Zielona mgła nie znikła. Unosiła się na jego powierzchni, tworząc zasłonę nie do przebicia wzrokiem. Zaklęła. Spojrzała pytająco na towarzysza.
– Nic nie czuję. Musiała ci się przewidzieć. O ile mam dobre informacje, a to jet pewne, to nie spałaś od tygodnia. Nawet bogowie potrzebują odpoczynku. To pewnie jakieś zakłócenia. Może Zeus próbuje ci przeszkodzić. Ale nie przebije się przez twoje bariery. Idź spać.
   Odetchnęła z ulgą. Przewidziało jej się. To wszystko ze zmęczenia. Choć korzystała z mocy tego chłopaka, czary ją trochę kosztowały. Ogarnęła spojrzeniem całą komnatę. Zadowolona, przeniosła ich do sali tronowej. Przejście zniknęło. Kiwnęła głową swojemu towarzyszowi, którego z głębi serca nienawidziła. Wyszła z sali, zatrzaskując wrota.
     Loki, syn Odyna, jedyny z nordyckich bogów, którzy przetrwali, został sam. Spojrzał w zamyśleniu za podłogę, pod którą była ukryta komnata.
     Chłopak w niej go niepokoił. Wyczuwał dziwną energię, ale nie potrafił powiedzieć o niej nic. Nie mógł nawet stwierdzić, czy heros pochodzi z Obozu Herosów, czy z Obozu Jupiter. To było podejrzane. Będzie musiał bliżej przyjrzeć się tej sprawie. Coś było nie w porządku.
   Ale najpierw miał ważniejsze sprawy na głowie. Okłamał Dysnomię. Doskonale wyczuł energię, która pojawiła się w Obozie Herosów. Była boleśnie znajoma, ale nie mógł w to uwierzyć. Odetchnął z ulgą, kiedy dostał wiadomość, że jego wróg wraz z panteonem został zniszczony. Prawda była jednak inna. Ktoś kogoś oszukał, a Loki miał podejrzenia, kto jest za to odpowiedzialny. Na jego nieszczęście ta osoba była tak samo zaprawiona w intrygach jak on, bóg kłamstwa. Jednak nie mogła go zabić.
    Ale jak najszybciej musiał się z nią rozmówić. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, niedługo do grona umarłych, dołączy jeszcze jedna dusza.





Szablon by Selly