Miałam ambitne plany na ferie, ale nic z nich nie wyszło. Skończyło się na tym, że robiłam wszystko, żeby się nie uczyć. I tym sposobem powstało TO. Następny rozdział. Nie podoba mi się, chyba najgorszy jaki napisałam. Próbowałam sobie przypomnieć, co w nim napisałam, zanim zepsuł się komputer i kiepsko mi to wyszło. Mam wrażenie, że ten rozdział, to zlepek wszystkiego. Ostatni fragment mi nie wyszedł, a miałam taki ładny wierszyk, który poległ w walce ze straconymi danymi...
Mam jednak nadzieję, e jakoś da się to czytać. Z rozdziałem na drugiego bloga, poczekam, aż informatyk odzyska moje dane. Faktem jest, że początek bardzo mi się podobał, a nie będę w stanie napisać ponownie tak dobrego. Więc czekam cierpliwie (albo i niecierpliwie). Najpierw tata musi znaleźć jakiegoś faceta od komputerów, więc trochę czasu mnie. Zacznę pisać po egzaminach następne rozdziały, czekając na zwrot tamtego.
Ok, nie przeciągając zapraszam do czytania. Proszę o szczere komentarze i poprawę błędów, jeśli coś wam wpadnie w oczy.
Mentrix
***
Gabrielle
Unosiłam się w ciemności. Nic nie widziałam, ale słyszałam.
Niestety. Starałam się od tego odgrodzić, ale im bardziej próbowałam, tym
głośniej to słyszałam.
Krzyki rozpaczy, płacz, błaganie, zgrzytanie zębami. Słyszałam
wybuchy, odgłosy wystrzałów, jęki rannych, nawoływania umierających w agonii. W
ciemności pojawiały się zarysy ludzkich sylwetek, niemo wyciągały do mnie ręce.
Matki z martwymi dziećmi w ramionach, ludzie pokrzywdzeni niesprawiedliwie
przez los. Wszyscy wołali, nawoływali mnie, błagali o sprawiedliwość, o
harmonię. Pragnęli ładu na świecie, aby nikt inny nie musiał cierpieć jak oni.
Tego pragnęli ode mnie.
A ja nie wiedziałam, co robić. Chcieli czegoś, czego nie mogłam im
dać. To było poza moim zasięgiem. Duchy otoczyły mnie, chwytały za ręce. W
miejscu gdzie mnie dotknęły, skóra mrowiła. Wrzasnęłam, chcąc się uwolnić. Ręce
zniknęły, przede mną pojawiło się światło. Wyciągnęłam dłoń, chcąc dotknąć tej
jasności. Zalała otaczające mnie ciemności. Krzyki i jęki cichły z każdą
chwilą.
Obudziłam się.
Z jękiem przyłożyłam rękę do czoła. Głowa pulsowała tępym bólem,
miałam wrażenie, że coś rozsadza ją od środka. Obok mnie usłyszałam przekleństwo.
Z trudem otworzyłam oczy i spojrzałam w bok. Victoria skrzywiła się, gdy
oślepiło ją światło zachodzącego słońca. Powoli podniosła się z ziemi. Wzięłam
kilka głębszych oddechów świeżego powietrza, ból ustąpił. Wstałam, ze
zdumieniem rozglądając się dookoła.
Nie wiedziałam, czemu żyjemy. Mitologiczny potwór miał
wystarczająco dużo czasu, aby nas wszystkich zabić. Spojrzałam w miejsce, gdzie
widziałam go po raz ostatni. Ział tam głęboki krater. Po bestii nie było śladu.
Wokół mnie podnosili się z ziemi herosi, przeklinając cicho.
Żadnemu nic się nie stało. Vic była co prawda uwalana ziemią, ale zdarzały jej
się gorsze rzeczy. Muszę ją tylko zapytać o zakrwawione spodnie. Nie zauważyłam
żadnej rany, ale sam widok krwi był niepokojący. Agentka spoglądała w bok,
marszcząc brwi w zamyśleniu. Powiodłam wzrokiem w tym kierunku.
Nico stał w cieniu drzew. W ręku trzymał wyciągnięty czarny miecz.
W zamyśleniu spoglądał w ogromny krater. Syn Hadesa od początku wydawał mi się
inny, ale teraz oddałabym wszystko, aby widzieć, co mu chodzi po głowie. Vic
pewnie też się nad tym głowiła. W dokładnej obserwacji przeszkadzały cienie,
gromadzące się wokół chłopaka.
– Czego znów chcesz?
Victoria pochylała się nad blondynem, z którym tu się pojawiła.
Nie był chyba zadowolony z pobudki. Rzucił jej oburzone spojrzenie, po czym
przewrócił się na drugi bok, zamykając oczy. Na jego ustach pojawił się
delikatny uśmiech. Chyba naprawdę perspektywa snu napawała go wielką radością.
– Natychmiast wstawaj! Masz mi wszystko wyjaśnić! – Vic nie
zamierzała dać za wygraną. Złapała go za ramię, potrząsając mocno. Chłopak
skrzywił się niezadowolony.
– Dobra, już wstaję…
Zadowolona agentka odwróciła się w moją stronę. Przyjrzała mi się
uważnie, szukając nawet najmniejszych ran. Na szczęście oprócz drobnych
zadrapań nic mi się nie stało.
– Nic ci nie jest? – spytałam, patrząc znacząco na jej nogę.
Zamrugała, po czym wybuchła śmiechem.
Jej zielone oczy błyszczały wesoło, gdy objęła mnie ramieniem.
– Z ust mi to wyjęłaś. Nic mi nie jest. Ledwo co przeżyłam, ale to
nic.
Nic? Oczywiście, przecież to Victoria. Nigdy by mi nie
powiedziała, że czuje się okropnie i że zaraz zemdleje. Zawsze zgrywa twardszą
niż w rzeczywistości jest.
– A noga? – spojrzałam na nią z wyczekiwaniem. Otworzyła usta, ale
zaraz je zamknęła. Skrzywiła się, ale szybko zapanowała nad swoim razem twarzy.
– Wszystko z nią w porządku. Było kiepsko, ale już po wszystkim.
Nie musisz się martwić.
Nie chciała o tym mówić. Dlaczego? O co jej chodziło?
– Co się stało? – na jej twarzy pojawił się dobrze znany mi wyraz.
Upór. Jeśli zdecydowała, że mi nie powie, nie wyciągnę z niej tego nawet siłą.
– Daruj sobie, Gabe. Nie powiem ci, więc nie nalegaj. To moja
sprawa.
Nienawidziłam, kiedy robiła się taka zimna i odległa. Zawsze
wracała do siebie szybko, ale w takich chwilach jej nie poznawałam. Westchnęłam
ciężko. Kiedyś mi powie o co chodzi, ale na razie musiałam być cierpliwa.
Mike wciąż spał. Uśmiechał się lekko, najwyraźniej nie śniły mu
się koszmary. Mimowolnie spojrzałam na krater. Wciąż wracałam tam spojrzeniem.
Nie rozumiałam jak to możliwe, że potwór, którego nikt nie mógł pokonać,
zniknął. Jaka siła go pokonała? I co chciały ode mnie te duchy?
– Co tu się stało? – blondyn o dziwnych oczach stanął obok Vic,
ogarniając wzrokiem pobojowisko, które zostało z obozu. Pan D. właśnie podnosił
się z ziemi, szukając swojej laski, która się gdzieś zapodziała. Przeklinał
przy tym swoich braci i siostry, choć nie mieli z tym nic wspólnego. Chejron
rozmawiał z Clarisse, wdając polecenia. Obozowicze powoli zbierali się
wokół nich.
– Kto to? – spytałam przyjaciółkę, patrząc na chłopaka. Uśmiechnął
się. Miał piękny uśmiech, to musiałam mu przyznać. Ukłonił się ironicznie,
odgarniając włosy, które opadały mu na oczy.
– Vincent Creswell. Miło cię poznać, Gabe.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie przedstawiałam się, więc skąd
znał moje imię? Może Vic coś wspominała, ale to było do niej niepodobne.
Udzielanie jakiś informacji o samej sobie lub bliskim jej osobom nieznajomym,
całkowicie mijało się z cechami jej charakteru i zachowaniami wpojonymi jej
przez rodziców. Na pewno nie zaufałaby mu tak szybko.
– Victoria o tobie wspominała. Co prawda nie wprost, ale ciągle
mamrotała pod nosem, że musi cię szybko znaleźć. Masz dobrą przyjaciółkę.
Uśmiechnęłam się. To była prawda, dziwne tylko, że stwierdził to
po kilku godzinach. Rozszyfrowanie Vic najczęściej zajmowało ludziom mnóstwo czasu,
jeśli w ogóle mu im się to udawało. Byłam pod wrażeniem.
– Jest niezwykła. Nigdy nie spotkałam nikogo podobnego.
– Nie da się ukryć. Jest inna – jego dziwne dwukolorowe zabłysły
na te słowa. Spojrzał kątem oka na agentkę. Inna dziewczyna na jej miejscu
byłaby zawstydzona lub co najmniej czuła się nieswojo, ale nie Vic. Stała
zirytowana, wpatrywała się w nas wilkiem.
– Ja tu jestem, zauważyliście? – prychnęła. Vincent uśmiechnął się
szeroko.
– Oczywiście, nie da się ciebie nie zauważyć.
Nabrałam powietrze w płuca, aby uświadomić mu jego błąd. Inne
dziewczyny byłyby z pewnością uradowane z tego komplementu, ale nie Vic. To
była dla niej obraza. Agenci przez pewien okres czasu uczyli się, jak być
niezauważalni w towarzystwie. To bardzo ułatwiało im wszelkie zadania. Vic
szczyciła się wielkimi osiągnięciami w tej dziedzinie. Jak nikt umiała się
wtapiać w tło, stawała się bez problemu prawie niewidzialna. Więc to, co
powiedział Vincent, było dla niej zniewagą.
Jednak zanim wygłosiłam upomnienie, zawahałam się. Spojrzałam na
chłopaka. Wpatrywał się w czerwoną ze złości Victorię z satysfakcją. Wiedział,
jak na to zareaguje. Z drugiej strony to dziwne, że dziewczyna pozwoliła sobie
na okazanie jakichkolwiek emocji. Musiała być naprawdę zirytowana.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Vincent skierował się w stronę grupki
herosów otaczających Chejrona i Pana D. i zniknął między nimi. Rudowłosa
zagryzła ze złości zęby, ale także dołączyła ze mną do reszty.
Wszyscy herosi byli podenerwowani, jeden przez drugiego zadawali
pytania biednemu centaurowi, który najwyraźniej nie wiedział co na nie
odpowiedzieć.
– Co się stało?
– Gdzie potwór?
– Kiedy bariera zostanie
naprawiona? – głos Clarisse wybił się ponad inne głosy. Chejron spojrzał w
tamtym kierunku, po czym zamyślił się przez chwilę.
– Myślę, że bariera znów się pojawi dziś wieczorem. Mamy Złote
Runo, dzieci Hekate już pracują nad jej odbudową. Nie powinno to zająć dużo
czasu. Obóz powinniśmy doprowadzić do porządku w przeciągu tygodnia.
Tygodnia? Według mnie zajęłoby to co najmniej trzy tygodnie. Pięć
domków było doszczętnie zniszczonych, reszta miała mniejsze lub większe
usterki, może z wyjątkiem czarnego budynku. Nie mogłam dostrzec numeru, ale
wokół niego unosił się czarny cień, który najwyraźniej wchłonął spadające kawałki
bariery. Z pewnością domek Hadesa.
Mike przecierając oczy, stanął obok mnie. Wyglądał naprawdę uroczo
z potarganymi włosami, taki zaspany. Za nic w świecie nie wpadłabym na to, że
może sobie ot tak przywoływać ogień.
– Gdzie się wybierasz, Nico? – spytał, ziewając szeroko. Wszyscy
jak na komendę odwrócili się i spojrzeli w kierunku chłopaka, który stał w
cieniu drzewa. Syn Hadesa wyraźnie się zmieszał. Chyba chciał tak po prostu
zniknąć. Na jego nieszczęście Mike się niedawno obudził. A teraz wszyscy obozowicze
patrzyli na niego pytająco. Spojrzał na nas zirytowany. My, głupi śmiertelnicy,
jak śmieliśmy go w ogóle o coś pytać?
– Chcę co tylko sprawdzić.
– I wrócisz za dwa tygodnie? – spytał Chejron. Nie podobało mu
się, że jakiś heros miałaby być z dala od Obozu w takich czasach.
– Maksymalnie trzy. Obiecuję.
– Nico, nie wydaje mi się, żeby był to dobry pomysł. Pomyśl…
– Ani mi się waż przenosić cieniem! Jeśli tego spróbujesz… - w
zasięgu mojego wzroku pojawił się jakiś blondyn. Nie był tak umięśniony jak
niektórzy herosi, lecz brzydki też nie był. Zobaczyłam na jego szyi wisiorek z
lirą. Syn Apolla? To do niego pasowało. Zawsze uważałam, że Apollo to niezłe
ciacho.
Syn Apolla przedarł się przez tłum i stanął przed Nico. Na widok
blondyna, czarnowłosy westchnął zrezygnowany.
– Też cię miło widzieć, Will.
Oczy jego rozmówcy miotały pioruny. Wykazał oskarżycielsko Nico.
– Wiem do czego zmierzasz. Chcesz mnie zagadać i zniknąć. Raz ci
się to udało, ale na powtórkę nie licz. Masz wyraźny zakaz, używania swoich
mocy. Nie pamiętasz, co stało się ostatnim razem? Mało brakowało, a…
Podczas, gdy Will mówił, wokół jego rozmówcy zaczęły gromadzić się
cienie. Jednak blondyn tego nie zauważył. Byłam ciekawa, co się stało, że Nico
nie może używać swoich mocy. W końcu dziś przeniósł nas cieniem i nic mu się
nie stało. Syn Apolla wydawał się być jednak przejęty, to chyba było coś
niebezpiecznego.
– Wiem, Will. Ale spójrz na ten krater – delikatnie ustawił go
tyłem do siebie, przodem do zniszczonej polany. – Nie zastanawia cię, co to
spowodowało?
Podczas gdy mówił, cienie zaczęły otulać jego ciało. Powoli
znikał, a Will tego nie zauważał. Podobnie jak reszta obozowiczów, która
wpatrywała się teraz we wspomniane miejsce. Ja nie widziałam powodu, aby
informować o tym innych. W końcu chłopak
by nie używał mocy, jeśli byłoby to niebezpieczne dla niego, prawda?
– Trzeba się rozejrzeć, poszukać. Ja nie pasuję do Obozu, więc
mogę to spokojnie zrobić.
Syn Apolla chcąc najwyraźniej zaprzeczyć, odwrócił się. O ile
trochę się uspokoił, gdy zdał sobie sprawę, że chłopak przed nim prawie
zniknął, zacisnął ręce w pięści. Po
chwili je rozprostował i wyciągnął w stronę syna Hadesa, chcąc go zatrzymać.
– Czekaj, do jasnej… - zamilkł, gdy jego dłoń przeszła przez ramię
Nico. – Zdajesz sobie sprawę…
– Pa, Will.
Cienie otoczyły dokładnie syna Hadesa, po czym zaczęły się
rozwiewać. Po chwili po Nico nie było śladu.
– Chejronie, on znów to zrobił! Nie może używać mocy, to moje
zalecenie. A skoro jestem lekarzem obozowym, to znam się na tym najlepiej.
Musisz z nim porozmawiać. On się w końcu wykończy. A potem na dokładkę na pewno
pojawi się Hades, z oskarżeniem, że umarł przez nas. Pewnie nas przeklnie. To
będzie ciąg tragedii, więc…
– Dobrze, nie dramatyzuj, Will. Porozmawiam z nim, jak tylko wróci
– miałam wrażenie, że Chejron słyszy podobny wywód nie po raz pierwszy. Jednak
wyraźnie zgadzał się ze zdaniem blondyna.
– O ile wróci – mruknął wystarczająco głośno heros, aby wszyscy to
usłyszeli. Odwrócił się i dołączył do wołającej go dziewczyny. Heroska wskazywała
ręką jakiegoś rannego chłopaka, szybko coś mówiąc. Po chwili para skierowała
się w stronę ofiary.
Chejron przeczesał ręką swoje brązowe włosy. Spojrzałam na
Victorię. Tak jak się spodziewałam, była zaintrygowana. W przeciągu tygodnia
wyciągnie z kogoś całą historią Nico. I Willa przy okazji.
– Skoro uporaliśmy się już z tą sprawą…
– Należałoby przejść do tej bardziej istotnej, nie uważasz,
Chejronie? – pan D. pojawił się znikąd, ściskając zwycięsko w ręku swoją laskę
owiniętą winoroślami. Powiódł wzrokiem po otaczających go herosach. Na chwilę
zatrzymał go na mnie, po czym bez mrugnięcia oka przeszedł dalej. Nie czułam do
niego zaufania. Nie to, że był zły. Po prostu nie wydawał mi się kompetentną
osobą.
– Ty, Drumwell! Powiedz nam co się stało – nie wiedziałam przez
chwilę o kogo chodzi, ale pan D. wpatrywał się w Vincenta. Chłopak zmrużył oczy
ze złości.
– Jestem Vincent Creswell, panie D. – powiedział, uśmiechając się
ironicznie. Dionizos prychnął.
– A co to za różnica? Wszyscy jesteście bachorami mojego
rodzeństwa, a ja mam się wami opiekować, bo moja kochana rodzinka nie umie
trzymać swoich żądzy na wodzy. Nawet Hestia, kto by pomyślał… Niczym się nie
różnicie, Drumwell. Niczym. Jesteście tacy sami, nic nie warci, jeśli ktoś by
mnie pytał o zdanie.
Chejron chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Vincent był
szybszy.
– To dlaczego ja mam panu powiedzieć, co się tu stało? – uniósł
kpiąco brwi, patrząc wyzywająco na mężczyznę w hawajskiej koszuli. Nie
rozumiałam, po co ciągnie dalej tą farsę. Dionizos wyglądał na człowieka, który
nigdy nie przyzna się do własnego błędu.
– Bo jesteś cholernym synem Hypnosa. Jeśli ktoś wie, co się stało,
gdy zostaliśmy uśpieni, to syn boga snu.
Może ten Dionizos nie był taki głupi, na jakiego wyglądał. To było
logiczne.
Oczy Vincenta zabłysły. Miałam wrażenie, że tylko na to czekał.
Swoją drogę, bardzo interesujący dobór kolorów. Złoty i czerwony. Z takimi się
jeszcze nie spotkałam, ale pasują do siebie.
– Niech pan spyta Connora. Co z tego, że jest synem Hermesa.
Przecież wszyscy jesteśmy tacy sami!
Pan D. zrobił się czerwony na twarzy z oburzenia. W połączeniu z
kolorową koszulą dawało to komiczny efekt. Z tego samego powodu rozległo kilka
chichotów.
– Jeśli pan pozwoli, pójdę już spać. Jestem zmęczony, a każdy może
mnie zastąpić, więc… - Vincent ziewnął głośno. Skierował swoje kroki w kierunku
domków po prawej stronie. Chejron przewrócił oczami. Zgromił wzrokiem
Dionizosa, którego twarz przybrała barwę koloru wiśni.
– Vincencie, proszę powiedz nam, co widziałeś.
Chłopak odwrócił się z pełnym samozadowolenia uśmiechem na twarzy.
– Skoro tak stawiasz sprawę…. No więc, podczas snu widziałam, jak
potwór miał pożreć jednego z herosów. Wokół Nolana zaczęło się gromadzić jakieś
dziwne zielone światło – jak na komendę wszyscy spojrzeli w stronę drzewa, pod
którym drzemał wciąż jakiś chłopak. Najwyraźniej to był Nolan, drugi syn
Hypnosa. Miał prawie białe włosy, które opadały mu na oczy. Nie wyglądał na
sprawcę jakiegokolwiek zamieszania.
– Było go coraz więcej i więcej, aż wreszcie wybuchło. Zmiotło
bestię na proch, słyszałem jej ryk. Nie widziałem nic, bo chwilowo mnie
oślepiło. Nie wiem, co to było, ale uratowało nasze życia.
– Co to mogło być, Chejronie? – spytała zaniepokojona Clariss.
Centaur spojrzał na wszystkich zamyślony.
– Co o tym myślisz? Coś cię zaniepokoiło? – zwrócił się do
Vincenta. Ten po chwili pokiwał twierdząco głową.
– Było potężne. Nie złe, ale nie z tego świata. Zupełnie inne niż
moc naszych bogów. Naprawdę, nic więcej nie wiem, to działo się za szybko.
– Musimy się zastanowić, dlaczego Nolan, a nie ktoś inny – wtrącił
granatowo włosy chłopak. Zauważyłam, że jego oczy były czarne, ale jeśli
dokładnie się przypatrzeć, można było zauważyć odrobinę srebra.
– Potwór był spod znaku Hypnosa. Bóg snu ma dwóch synów. Ja nie
przejawiam specjalnych zdolności, ale Nolan jest bardzo dobry w używaniu swoich
mocy. To nie była moc Hypnosa, więc ktoś go wykorzystał. To proste.
Może Vincent faktycznie miał rację? Nie wiedziałam, że jest
kiepski w używaniu swoich mocy, ale jeśli to prawda, to cała teoria była
prawdopodobna. Spojrzałam na Victorię, żeby zobaczyć, co o tym sądzi.
Agentka z zamyślonym wyrazem twarzy wpatrywała się w Vincenta.
Jęknęłam w myślach. Podobną sytuację przerabiałam już dwa razy. Zachowanie Vic
świadczyło o tym, że chłopak ją zainteresował. Teraz nie spocznie, póki nie
będzie miała w ręku jego szczegółowego życiorysu z uwzględnieniem każdej
odbytej rozmowy. Syn Hypnosa miał przechlapane. Moja przyjaciółka będzie go
śledzić cały czas, pójdzie za nim wszędzie. Dowie się o każdej tajemnicy, jaką
chłopak skrywa. Nic jej nie umknie. Przeprowadzi osobiste śledztwo z
uwzględnieniem danych FBI, CIA i Interpolu. A wszystko przez to, że ją
zaintrygował, a musi być pewna, czy może mu zaufać. Przy najbliższej
nadarzającej się okazji Vic stanie się dosłownie cieniem Vincenta.
Chłopak powiedział coś do Chejrona, po czym oddalił się w kierunku
swojego domku, odprowadzany uważnym spojrzeniem Victorii.
Zaczęły się kolejne spekulacje na temat zaistniałej sytuacji. Nikt
nie wiedział, jak uzyskać więcej informacji.
– Może po prostu obudzimy tego Nolana i się go spytamy, czy
cokolwiek pamięta?
Oczywiście, moja przyjaciółka nie mogła stać bezczynnie i
przysłuchiwać bezsensownej rozmowie. Wolała praktyczne wyjście z sytuacji,
które może dać pożądany skutek, niż stanie i gadanie o niczym. Spojrzenia
wszystkich skierowały się na nas. Zmieszana odwróciłam wzrok. Wolałabym, aby
agentka się nie odzywała i zostawiła całą sprawę Chejronowi. Nie miała żadnego
pojęcia o herosach, nie wiedziała co się
wokół niej dzieje. Wydaje mi się, że Vincent wspominał jej coś o tym, że są
dziećmi bogów, ale nie chciała w to uwierzyć.
– Masz
rację, Victorio – zaczynałam coraz bardziej szanować tego centaura. Zapamiętać
jej imię, kiedy wspominałam je mimochodem…
–
Clarisse, obudź proszę…
–
Człowiek! Co ona tu robi?! To nie jest miejsce dla niej! – przerwała mu jakaś
blond lala. Inaczej nie dało się jej nazwać. Przypominała mi lalki Barbie,
którymi bawiłam się w dzieciństwie. Mnóstwo tapety na twarzy, różowe ubrania,
cała masa biżuterii. Do tego kręcone blond włosy upięte w misterny kok.
Wyglądała, jakby się urwała z wybiegu dla modelek. Nienawidziłam takich osób.
Pewne siebie, odnoszące się z pogardą dla innych, który nie byli tak piękni.
Myślały, że są pępkiem świata, a inni pokornymi poddanymi, kłaniającymi się
przed ich majestatem.
Victoria
odwróciła się w jej stronę, zielone oczy miotały pioruny. Uśmiechnęła się
kpiąco.
– Owszem,
jestem człowiekiem. Przeszkadza ci to?
– To
miejsce jest dla wybranych. Uprzywilejowanych osób, które miały zaszczyt zostać
dziećmi bogów. A ty do nich nie należysz. Powinnaś zniknąć stąd jak najszybciej
– córka Afrodyty (nie byłam jednak tego pewna) uśmiechnęła się wrednie.
– Gabe z
pewnością jest ci wdzięczna, że uważasz ją za tak ważną osobę. Ale to nie jest
dla niej nowość.
Przewróciłam
oczami, kiedy rudowłosa objęła mnie ramieniem. Mogłabym jej pomóc w tej
sprzeczce, ale najwyraźniej ta sprawiała jej przyjemność, więc nie chciałam
puść zabawy.
– Możesz
mi powiedzieć, czy się różnisz od nas, maluczkich?
–
Oczywiście! Jestem piękna, charyzmatyczna, jak ty nigdy nie będziesz – Barbie
zmrużyła oczy, uśmiechając się zwycięsko. Prawdopodobnie uwielbiała wychwalać
swoją urodę.
– Tak, ja
nigdy nie nawaliłabym tyle makijażu na swoją twarz. Musisz być bardzo
zdesperowana, żeby ukryć swoją brzydotę. Pewnie jak wstajesz rano, to twoje
rodzeństwo ucieka z krzykiem?
Odnosiłam
wrażenie, że to największa obelga, którą można było skierować pod adresem córki
Afrodyty. Bogini miłości i piękna, a córka szkaradna, jak właśnie sugerowała
Victoria? Absurd!
– Ty
mała… - syknęła Barbie, wyciągając zza paska spodni sztylet. Odniosła
zwycięstwo, że się nim jeszcze nie pokaleczyła. Broń w ogóle do niej nie
pasowała. Szminka, tusz do rzęs, owszem. Ale sztylet?
– Śmiało
– moja przyjaciółka zamarła w oczekiwaniu. Nie
miała broni, ale i tak wiedziałam, że wygra. Najpierw zawsze oceniała
siły przeciwnika i swoje. Jeśli nie miała szans na wygraną , rezygnowała.
Jednak to rzadko się zdarzało.
Na twarzy
Vic zagościł szeroki uśmiech, ugięła lekko nogi, gotowa do ominięcia lecącego
sztyletu. Jej przeciwniczka syknęła wściekła, zacisnęła mocniej dłoń na ostrzu.
Jednak zanim zdążyła go użyć, między obie dziewczyny wszedł Chejron.
Przysłuchiwał się przez chwilę tej wymianie zdań, ale najwyraźniej stwierdził,
że sytuacja zaczęła się robić niebezpieczna. Dla córki Afrodyty, oczywiście.
–
Spokojnie, moje drogie. Później przyjdzie czas na spory. Teraz musimy obudzić
Nolana, może coś pamięta.
– Ależ
ona mnie obraziła, Chejronie! Nie mogę puścić tej zniewagi płazem! – Barbie
robiła się powoli czerwona z gniewu. Z tym kolorem nie było jej do twarzy,
bądźmy szczerzy.
–
Uspokój się, Lyssa. Zaczynam mieć powoli dość twojego zachowania. To, że jesteś
grupową domku pod nieobecność Piper, nie znaczy, że wszyscy będą cię słuchać.
Mam tego powyżej uszu. Pozwól zająć mi się poważniejszymi sprawami.
Dziewczyna
zagryzła wargę i zmieszana spuściła wzrok. Victoria uśmiechnęła się z triumfem.
Wygrała, choć nie doszło do rękoczynów. Chejron westchnął głośno i skinął głową
Clarisse, która podeszła do Nolana. Jeszcze trudniej było go obudzić niż
Vincenta. Choć po nagłej pobudce mieli ten sam humor.
– Czego
ode mnie chcecie? Dajcie mi jeszcze pięć minut… - mruknął zaspany chłopak.
Jednak zaraz oprzytomniał, przypominając sobie o bestii. Podniósł się szybko,
rozglądając dookoła. Na widok krateru w ziemi, zamrugał zdziwiony.
– Jak…?
Gdzie jest ten potwór? – spojrzał zdezorientowany na centaura. Pan D. po swojej
sprzeczce z Vincentem gdzieś zniknął.
– Właśnie
chcieliśmy cie zapytać, czy coś pamiętasz. Pytaliśmy się już twojego brata.
Powiedział, że widział, jak wokół ciebie zaczęło się gromadzić dziwne światło,
które wybuchło i zabiło potwora. Pamiętasz coś może?
Chłopak
zamrugał zdziwiony. Nic nie pamiętał, tego byłam pewna. Vic z rezygnacją
pokręciła głową, tracąc zainteresowanie synem Hypnosa.
– Nic nie
pamiętam. To dziwne, ale ja nic nie zrobiłem, tego jestem pewien. Dlaczego
wierzycie Vincentowi, a nie mi? On przybył tu niedawno, dodatku nie umie się za
bardzo posługiwać swoimi mocami. Pewnie mu się przewidziało i nie chce się
przyznać. Nie wiem po co, ale na pewno mnie w coś wrabia. Potem wykorzysta tą
całą sytuację przeciwko mnie. A wy mu tak po prostu wierzycie!
Był
wyraźnie zły. Nie, wściekły. Naprawdę nie lubił swojego brata. Uważałam, że
przesadza. Vincent nie był zły, nie wiedziałam, jak można było mu tak nie ufać.
Najwyraźniej między tą dwójką coś przedtem zaszło, wypadałoby się dowiedzieć
co.
Dla
Chejrona to chyba też nie była nowość. Centaur miał naprawdę ciężkie życie.
Opieka nad dorastającymi nastolatkami skłonnymi do bójek i oskarżających się
wzajemnie? Wymarzone zajęcie!
– Ty nic
nie pamiętasz. A Vincent zarzeka się, że widział to światło wokół ciebie, nie
kłamie. Wiedziałbym o tym. Nie pamiętasz nic, prawdopodobnie ktoś przejął nad
tobą kontrolę. Mieliśmy szczęście, że był przyjacielem, a nie wrogiem.
– Ale…
– Nolan,
ja cię proszę. Możesz skończyć z tymi teoriami spiskowymi? Obserwowałem Vincenta
jak ci obiecałem i on nic nie ukrywa. Pogódź się z tym – westchnął chłopak,
którego widziałam już wcześniej. Ten z granatowymi włosami i czarnymi oczami.
Syn Hypnosa spojrzał na niego wilkiem i odwrócił się w stronę swojego domku.
Najwyraźniej chęć snu była silniejsza niż niechęć do jego brata, który prawdopodobniej
już smacznie spał, nie przejmując się otaczającym go światem.
–Żeby nie
było, że nie ostrzegałem – mruknął ponuro na odchodnym. Niektórzy herosi byli
jak wyjęci z tragedii. Widzieli same czarne scenariusze, żadnego optymizmu.
Chejron
odwrócił się do reszty obozowiczów z cierpiętniczą miną. Wszystko mu się
zwaliło na głowę, a w dodatku Dionizos gdzieś zniknął. Nie byłam dobre obeznana
w temacie herosów, bogów i ich wrogów, ale mogłam z łatwością stwierdzić, że
nastały ciężkie czasy
– Muszę
to wszystko przemyśleć. Percy, Leo, Annabeth i reszta powinni niedługo wrócić,
przynosząc wieści z Obozu Jupiter. Jeśli dojdziemy do jakiś wniosków, to dam
wam znać. Teraz proszę, byście wszyscy pomogli w odbudowie domków. Bez wyjątku
– spojrzał znacząco na dzieci Afrodyty. Dziewczyny z nietęgą miną spojrzały na
swoje pomalowane paznokcie.
Centaur
odwrócił się i skierował w stronę Wielkiego Domu. Herosi zaczęli się rozchodzić
się do swoich obowiązków.
– Chejronie, zaczekaj! - krzyknęłam, podążając za centaurem.
Kryzys został zażegnany (przynajmniej chwilowo), więc mogłam zawalić mu się na
głowę z moim problemem.
– Co się stało, Gabrielle?
– Chciałam porozmawiać o tym, co się stało, że trafiłam tutaj - na
pewno jednak nie zamierzałam mówić na forum, że jestem córką prezydenta.
Obozowicze w większości wydawali się być przyjaźni, oprócz kilku wyjątków,
miałam nadzieję zawrzeć z nimi dłuższą znajomość. Z doświadczenia wiedziałam,
że moja pozycja automatycznie dystansuje do mnie rówieśników. Nie tego
pragnęłam.
Mężczyzna zapraszająco otworzył drzwi do Wielkiego Domu.
Przekroczyłam próg, gdy przemknęła obok mnie Victoria. Weszła do pierwszego
pokoju i rozsiadła się jak u siebie. Zamierzała dyktować warunki rozmowy.
– Co się stało? - spytał Chejron, nie przejmując się zachowaniem
Vic, która poderwała się z fotela i zaczęła buszować w pobliżu biurka. W
przeciwieństwie do mnie nie wiedziała o herosach, a nawet jeśli, nie zamierzała
tego przyjąć do wiadomości. Nie bez licznych testów. Jej potwory nie
wystarczały.
– Nazywam się Gabrielle Ormonde i jestem córką prezydenta USA.
Boże, jak to płytko i głupio zabrzmiało. Jakbym uważała się za nie
wiadomo kogo.
Na twarzy mężczyzny pojawiło się zaskoczenie. Nie czekając na jego
odpowiedź lub dodatkowe pytania, kontynuowałam:
– Wczoraj w nocy jakieś potwory zaatakowały mój dom. Zginęła
mnóstwo agentów i mój ojciec. Dlatego mam jedne życzenie: chcę się zemścić, na
osobie odpowiedzialnej za tą sytuację. Wiesz do kogo mam się zwrócić?
Waliłam prosto z mostu, ale po co owijać w bawełnę? Z tego co się
orientowałam, centaur miał ponad dwa tysiące lat, więc nie był niewinnym
stworzonkiem, które mój dobór słów by przeraził.
Westchnął cicho.
– Rozumiem, że był to dla ciebie szok, ale pomyśl o tym. Chcesz
się mierzyć z jakimś bogiem? Bo to na pewno on jest temu wszystkiemu winny. I
ten wróg jest silny. Nawet Olimpijczycy nie dają rady. Przed chwilą byłaś
świadkiem części jego mocy. Prawie wszyscy zginęliśmy. Jak chcesz się zemścić?
Jak chcesz tego dokonać, Gabrielle?
Zacisnęłam usta w wąską kreskę. To właśnie były moje wątpliwości.
Odgadnął je bez problemu. Ale o tym myślałam, odkąd się obudziłam. I wciąż
dochodziłam do jednego wniosku.
– Każdy ma swoje słabe strony. Zawsze jest więc możliwość zemsty.
Nie ważne na kim. Nikt nie jest bez skazy. Nawet bogowie.
– Nie sądzę, żeby...
– Mam! - pełen samozadowolenia okrzyk agentki przerwał wypowiedź
centaura. Pochylała się nad stertą papierów na biurku i z wyrazem triumfu
machała na wszystkie strony pilotem od telewizora. Biorąc pod uwagę bałagan
panujący w biurze, odniosła niewątpliwy sukces. Nacisnęła czerwony przycisk i
na ekranie odbiornika pojawiły się wiadomości. Bez problemu rozpoznałam
zniszczone prawe skrzydło Białego Domu.
– sprawcy nieznani.
Agenci poszukują w tym momencie ukrytych czarnych skrzynek, zawierających
materiał dowodowy. Wśród ciał ofiar nie ma prezydenta Ormonde i szefa Secret
Service, którego dane wciąż są ściśle tajne...
Przestałam słuchać. Ciała mojego ojca nie odnaleziono. Żył. Musiał
żyć, bo po co te potwory zabierałyby ze sobą trupa? W moich oczach pojawiły się
łzy szczęścia. Mój tata nie umarł. Miałam jeszcze szansę go zobaczyć,
porozmawiać, przytulić. Myślałam teraz jak małe dziecko, spragnione obecności
rodzica, ale nic nie mogłam na to poradzić. Byłam szczęśliwa. Pozostawało mi
tylko uwolnić ojca z rąk tych bestii. Ale tym problemem zajmę się później.
Spojrzałam na Vic. Zasłaniała usta ręką i z radością wpatrywała
się w ekran. Jej ojciec był szefem Secret Service. Prawdopodobnie też żył.
Rudowłosa już układała w myślach misję ratunkową. Wystarczyło tylko zebrać
informacje o wrogu i można było ruszać.
– Chejronie, muszę się dowiedzieć...
– Ciii!!!
Spojrzałam zdziwiona na przyjaciółkę. Ze zmarszczonymi brwiami
wpatrywała się w telewizor. Ze zdziwieniem zauważyłam zdjęcie kolejnego
zniszczonego domu. Powinnam być bardziej uważna.
– Z przykrością
musimy państwa poinformować, że to nie jest jedyny taki atak. Prezydent Włoch
Julio Machwielli razem z żoną także zaginął. Po jego domu zostały gruzy, a jak
donosi Interpol...
Victoria przełączyła na inny kanał. To samo. Jednej nocy zaginęło
kilkunastu prezydentów. Jeśli szybko nie wybiorą kogoś na ich miejsce, całe
kraje pogrążą się w anarchii. Kto tego mógł pragnąć. Przecież te państwo były
potęgami politycznymi i gospodarczymi. USA, Włochy, Niemcy, Francja, Brazylia,
Wielka Brytania, Chiny, Japonia, Hiszpania, Norwegia. Jeśli upadną, bądźmy
szczerzy, upadnie cały świat. Wojny, bratobójcze walki, przemoc, gwałty, liczne
morderstwa i kradzieże zniewolą wszystkie cywilizacje.To będzie koniec
ludzkości.
Chejron jak zamurowany wpatrywał się w transmisję.
– Niemożliwe... zaangażować ludzi... inteligentny... powiadomić
Zeusa... - mamrotał cicho pod nosem, nie zwracając na nas uwagi. Po chwili jego
rozkojarzony wzrok zniknął.
– Muszę was przeprosić. Natychmiast muszę udać się na Olimp.
Znajdźcie Annabeth, ona opowie wam wszystko o Obozie. Właśnie wróciła.
To mówiąc wygalopował z budynku. Po drodze zawadził o framugę
drzwi, co skwitował głośnym jękiem. Spojrzałam za Vic. Byłą zamyślona, ale nie
było sensu pytać o czym myśli. I tak powie mi dopiero, gdy cały plan będzie
idealnie dopracowany. Chciałabym, aby mi raz zaufała i pozwoliła razem z nią
spiskować. Westchnęłam.
– Chodźmy znaleźć tą Annabeth.
***
Podziemie
Nico di Angelo pojawił się na obrzeżach granicy Podziemia. Serce
kuło go nielitościwie, ledwo łapał oddech. Will miał rację, nie powinien używać
mocy.
Z jękiem upadł na ziemię. Czarna glina pod palcami powinna być
zimna i ślizga w dotyku. Ale on nic nie czuł. Z przerażeniem zobaczył, że znów
jest przezroczysty. Powoli,, lecz nieubłaganie zmieniał się w cień. Nie mógł
temu zapobiec.
Próbował złapać się wystającej skały, aby się podnieść, ale jego
ręka przeszła na wylot. Czuł jak siły opuszczają jego ciało. Głowę rozsadzał mu
straszny ból. Po raz kolejny pomyślał, że lepiej byłoby zostać o Obozie. Will
by się nim zajął i nie byłby w takiej sytuacji jak teraz. Przeniesienie cieniem
trzech osób prawie całkowicie zabrało mu siły, ale nie mógł postąpić inaczej.
Mike i ta dziewczyna, Gabrielle by zginęli, to było pewne. Nie lubił przebywać
w Obozie, ale nie dlatego zniknął.
Moc jaka promieniowała od tego krateru była inna, zupełnie inna.
Nie pochodziła od żadnej istoty z greckiej i rzymskiej mitologii. Tego był
pewien. Musiał poradzić się ojca, ale najpierw chciał odwiedzić Nyks. Podróż z
powrotem do Tartaru była samobójstwem, ale moc jaką wyczuwał od tego potwora
bardzo mu się kojarzyła mu się z boginią nocy. A przy odrobinie szczęścia dałby
radę wrócić z powrotem do Podziemia. Ale na pewno nie w takim nie, w jakim się
teraz znajdował.
Był bliżej całkowitej zamiany w ducha, niż kiedykolwiek. Stał nad
przysłowiową krawędzią przepaści i obawiał się, że zaraz zrobi krok do przodu.
Jego ostatni krok.
–
Dlaczego? Dlaczego?!
Nie znał opowieści o tym, żeby poprzednie
dzieci Hadesa przez używanie mocy zamieniały się w cienie. Choć z drugiej
strony żadne z nich nie dożyło szesnastego roku życia, jak on. Ginęły
przedwcześnie, czasem z rozpaczy popełniały samobójstwa. Jedna dziewczyna
dożyła wieku sędziwego, ale nigdy nie dowiedziała się, kto był jej ojcem.
Wszyscy bliscy i przyjaciele umierali w strasznych wypadkach, aż została sama
na świecie. Ostatnie lata życie spędziła w psychiatryku, bo powiedziała lekarzowi,
ze czasem odwiedzają ją duchy.
Dlaczego
dzieci boga śmierci miał tak ciężkie życie, dlaczego nie mogły być szczęśliwe?!
Albo chociaż móc poużywać swoich mocy, aby poszpiegować, bez groźby zamiany w
cień.
– Od
wieków dzieci Hadesa są przeklęte. Jest im przeznaczone zginąć młodo lub żyć w
wiecznej rozpaczy po utracie bliskich.
Nico
zacisnął zęby i jeszcze raz spróbował się podnieść. Następna nieudana próba.
Sapnął z wysiłku. Wciąż był niematerialny.
– Cześć,
tato. Może mi pomożesz?
Hades
stał dwa metry od niego, przyglądając się ze smutkiem. Dusze zmarłych krążące
wokół niego, zawodziły cicho. Czarne włosy opadały na ramiona, szata zrobiona z
dusz falowała przy najmniejszym geście. Oczy były jak czarne dziury, z
łatwością mogły przerazić. Jednak teraz były pełne zadumy, smutku i
inteligencji.
– Nie
potrafię, Nico. Tylko ty możesz sobie pomóc.
– Czyli
nie używać nigdy więcej mocy? – prychnął głośno oburzony. To było niewykonalne!
– Jedna z
moich córek umarła w podobny sposób. Stała się cieniem. Zorientowałem się, gdy
zaczęła podążać tą ścieżką, wtedy było już za późno. Straciłem kolejne dziecko.
Normalny
ojciec miałby teraz łzy w oczach. Ale nie Hades. Widział swoje dzieci od czasu
do czasu na Polach Elizejskich, osobiście załatwił tam miejsce każdemu z nich.
Nie były ona złe, z reguły nie czyniły złych uczynków. Jedyne, co im można było
zarzucić to to, że zabiły w obronie własnej i były nieszczęśliwe. Inni bogowie
tracili kontakt ze swoimi dziećmi na zawsze po ich śmierci, ale bóg podziemi
mógł obserwować, co się z nimi dzieje.
– To
dlaczego mi mówisz, że tylko ja mogę sobie pomóc? Podobno jest już na to za
późno.
– Jesteś
inny, Nico. W twoim przypadku jeszcze bardziej pragnę, żebyś był szczęśliwy.
Nie umiem ci tego zagwarantować, ale możesz uwolnić się od groźby śmierci przez
używanie mocy.
– Jak?
Zaczynało
się robić coraz ciekawiej. Jeśli istniała szansa, że może powstrzymać to
zamienianie się w cień, warto było spróbować wszystkiego. Było jeszcze tyle
rzeczy, które musiał zrobić w związku z zaistniałą sytuacją… A czasu miał coraz
mniej.
– Cienie
są duszami czy jak wolisz upiorami. Niczym więcej. Gdy się w nich zanurzasz,
aby przenieś się cieniem, wysysają twoją energię życiową, tym samym zamieniając
cię w jednego z nich. Normalnie nie da się ich powstrzymać, nawet ja nie
potrafię. Rządzę światem podziemi, ale bezpośrednią pieczę nad duszami sprawuje
Minos. A przynajmniej sprawował, dopóki jakiś syn Hadesa nie odebrał mu funkcji
cztery lata temu, o czym chyba zapomniał…
Na ustach
Hadesa pojawił się sarkastyczny uśmiech. Innego nie można było oczekiwać po
panu podziemi, nawet taki był cudem. Nico otworzył szerzej oczy. Zaczynał
rozumieć do czego zmierza jego ojciec. Jeśli to było możliwe, to…
– Jesteś
Królem Upiorów, Nico. Królem Dusz. To ty nad nimi masz władzę, nie one nad
tobą. Jeśli tego nie będziesz chciał, to cienie nie mają prawa zabierać ci
życiowej energii. W ich obowiązku jest ci pomagać, służyć. Jeśli sobie tego
zażyczysz oddadzą ci swoją energię, aby w razie potrzeby cię wzmocnić.
Takiego
rozwiązania Nico się nie spodziewał. Prawie zapomniał o wykrzyczanych w stronę
Minosa słowach, gdy był razem z Percym w labiryncie Dedala. Jednak wtedy
odebrał królowi jego moc. Cienie nie miały prawa go wykańczać. Był ich królem,
musiały być mu posłuszne. To on władał nimi, a nie one nim.
***
Victoria
Z przykrością muszę stwierdzić, że nie mam wyjścia. Po tym co
zobaczyłam i po usłyszeniu opowieści Annabeth musiałam zaakceptować pewien
niewygodny i niezgadzający się z moimi przekonaniami fakt: herosi, bogowie i
mitologiczne stwory istnieją. Moja teoria ze zmutowanymi zwierzętami, na
których przeprowadzano niehumanitarne badania została obalona niezachwianą
pewnością i logiką siedzącej przede mną heroski.
Annabeth siedziała na ganku swojego domku, spoglądając na mnie z
wyczekiwaniem. Gabe była już od dawna pogrążona we własnych myślach. Prawie od
razu uwierzyła w opowieści, miałam wrażenie, że już wcześniej coś podejrzewała.
– Wierzysz? - spytała blondynka. Przeniosłam wzrok na Percy'ego.
Wokół syna Posejdona wciąż unosiły się krople wody, tworząc wokół niego wir.
Pojawił się dziesięć minut temu, gdy zażądałam dowodu na istnienie herosów.
– Chyba nie mam wyjścia - mruknęłam, uśmiechając się lekko.
Wypytałam się o wszystko, więc wiedziałam tyle, ale dorosły heros. Nic nie
powinno mnie w tym świecie zaskoczyć. Chociaż biorąc pod uwagę nowego wroga
półbogów, o którym prawie nic nie wiadomo i jego wielką moc... Nie, jednak to
było w stanie mnie zaskoczyć. Miałam przeczucie, że zdarzy się to wiele razy. A
jeśli o przeczuciach mowa...
– Słyszałaś może kiedyś o wodzie, która uzdrawia?
Zamyśliła się, po chwili pokręciła głową. Spojrzała pytająco na
Percy'ego, który usiadł obok nas.
– Nie słyszałem. Mnie, jako syna Posejdona, woda uzdrawia, ale o
takiej, która leczy rany u każdego, nawet u ludzi, nie słyszałem.
– Ale to nie znaczy, że nie istnieje. Świat bogów wciąż się
zmienia. Jest wiele rzeczy, o których nie mamy pojęcia. Uzdrawiająca woda? To
brzmi bardzo prawdopodobnie. Nie zdziwiłabym się, jeśliby istniała - poprawiła zaraz
swojego chłopaka córka Ateny. - Dlaczego pytasz?
– A z ciekawości. Tak sobie pomyślałam, że na misjach, o których
mi opowiadałaś, przydałoby się coś podobnego. Ludziom oczywiście, bo wy macie
ambrozję. - skłamałam gładko. Nie zamierzałam opowiadać nikomu o tym, co się
stało w lesie. Z mojego punktu widzenia było to ujmą na mojej nieskalanej
opinii najlepszej agentki.
– Ludzie nie wybierają się na misję, Victorio - zaoponowała od
razu Ann.
– Może nie chodzą. Ale jeśli Gabe pójdzie, to ja z nią. Nic na to
nie poradzicie.
Dziewczyna pokręciła głową, ale nic nie powiedziała. Nie było
sensu. I tak zrobię to, co moim zdaniem jest najlepsze. Syn Posejdona otwiera
usta, aby coś dodać, ale przerywa mu mały heros. Ma nie więcej niż siedem lat,
piaskowe włosy i niebieskie oczy. Poprosiłam Annabeth, aby podała mi szczególne
cechy dzieci bogów, więc bez problemu stwierdzam, że maluch jest dzieckiem
Hermesa. I najwyraźniej przynosi wiadomość. Co za zbieg okoliczności.
– Ann, Percy! Chejron prosi, aby wszyscy grupowi domków zjawili
się za godzinę na zebraniu. Ściśle tajne - dodaje szeptem, po czym przerażony
spogląda na mnie i zamyśloną Gabe. Uśmiecham się najmilej jak potrafię:
– Nie martw się. Nikomu się powiemy. Prawda, Gabe? - szturcham ją
łokciem. Wyrywa się z zamyślenia, ale szybko odnajduje w sytuacji.
– Pewnie. Nie masz się czego obawiać. Zabiorę ten sekret do grobu
- mówi. Słysząc ostatnie zdanie, malec przerażony wciąga powietrze, w jego
oczach pojawiają się łzy i odbiega, pochlipując cicho. Upss. Chyba źle zrozumiał.
Ann podnosi się i biegnie za dzieckiem, a Percy za nią. Widząc to,
uśmiecham się. Mają tylko osiemnaście lat, ale od razu widać, że będą dobrymi
rodzicami.
– Przeraziłam go - mruczy Gabe, ze smutkiem spoglądając w
kierunku, gdzie zniknęli herosi.
Znów robi z siebie ofiarę losu. Ale to musi się skończyć. Jeśli
mamy jakoś pomóc naszym ojcom, musi wziąć się w garść. Nie jestem w stanie cały
czas jej bronić, tym bardziej w tej rzeczywistości. Z tego co zrozumiałam,
potwory będą naszą codziennością, jeśli opuścimy Obóz. Gabrielle musi nauczyć
się walczyć, podobnie jak inni herosi. Bez tego nie przetrwa.
– Nauczysz się walczyć mieczem i sztyletem? - pytam. Zupełnie
niepotrzebnie. Nawet jeśli będzie się opierać, to i tak ją zmuszę.
– Chyba nie mam wyjścia. Inaczej nie przeżyję - podniosła się i
spojrzała na mnie wyczekująco. - Trzeba znaleźć sobie miejsce w domku Hermesa.
Z tego co mówiła Annabeth, może być z tym problem.
Podniosłam się z westchnieniem. Miała rację, ale nie podobało mi
się to. Gdy wejdziemy do domku Hermesa, będziemy musiały tam ciągle siedzieć,
pilnując naszych rzeczy. W tym budynku niezwykle łatwo znikały. A miałam
jeszcze tyle rzeczy do zrobienia. Chciałam obejść Obóz dookoła, poznać jego
mocne i słabe strony na wypadek ataku. Odwiedziłabym chętnie zbrojownie i arenę
do walk, aby przekonać się co tak naprawdę potrafią herosi. Powinnam
porozmawiać z Chejronem, w końcu jestem jedynym człowiekiem w Obozie. Słyszałam
o propozycji wykasowania pamięci, ale nie zamierzałam na to pozwolić. Gabe zostałaby
sama. Meldunek z akcji powinien trafić już wczoraj na biurko mojego szefa, ale
postanowiłam nie kontaktować się z tamtym światem. Należało też pamiętać o
kilku herosach wątpliwej reputacji, których należało bezzwłocznie
zaklasyfikować do grupy sprzymierzeńców lub wrogów.
No i był jeszcze Vincent. Nie ukrywam, zamierzałam przeprowadzić
osobiste śledztwo, dotyczące jego osoby. Sprawdzę każdą minutę jego życia,
muszę się przekonać, po czyjej stronie stoi. Niby swoją pozycję już określił,
ale własne obserwacje mnie nie zawodziły. Coś ukrywał. A ponieważ dobrze mi się
z nim rozmawiało i miałam ochotę na powtórkę, to powinnam go dokładnie
sprawdzić. Dla własnego bezpieczeństwa.
– Idziesz? Nie mam zamiaru spać na siedząco, bo nie będzie
miejsca.
Znowu zaczynała zachowywać się jak jakaś gwiazda estrady.
Wiedziałam, że był to odruch obronny, ale mogłaby być wreszcie sobą. Po co
miała dłużej udawać?
Chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam za najbliższy domek. Chyba
należał do Hery, bo ogród za nim był strasznie zaniedbany.
– Dość tego. Słuchaj mnie uważnie - syknęłam, patrząc Gabe w oczy.
Byłam naprawdę zmęczona, nic dziwnego, że łatwo straciłam panowanie nad sobą. -
Masz natychmiast przestać. Mam tego po dziurki w nosie. Rozumiem, przedtem
musiałaś udawać, bo inaczej ci powaleni dziennikarze pożarliby cię żywcem, ale
teraz nie masz powodu. Jeśli będziesz ukrywać samą siebie przed światem, to w
końcu nie dasz rady i się załamiesz. Bo będziesz miała świadomość, że choć masz
przyjaciół, to oni lubią nie ciebie, ale iluzję, którą pozwalasz im zobaczyć.
Będziesz sama, bo mnie może już nie być.
Poczułam, że do moich oczu napływają łzy. Nie byłam jakoś bardzo
płaczliwa, ale to był temat, którego się obawiałam. Bałam się, że zginę, a Gabe
zostanie zupełnie sama bez osoby, która znałaby ją na wylot.
– Słucham? - spojrzała na mnie zdziwiona wybuchem. Zwykle nad sobą
panowałam. Lecz każdy może mieć gorszy dzień.
– Po prostu bądź sobą.
Otworzyła usta ze zdziwienia. Rzadko można było usłyszeć takie
prośby z moich ust.
– Mam być sobą? Dziewczyną z ADHD i dysleksją, która nie zawsze
myśli logicznie, ma szalone pomysły?
– Tak, masz być moją przyjaciółką.
Na twarzy Gabrielli pojawił się uśmiech. Najpierw ledwo
zauważalny, potem rósł i rósł. Zaczęła się śmiać. Czekałam cierpliwie, aż rozładuje
napięcie, które nagromadziło się w jej wnętrzu przez kilka lat. Wreszcie się
uspokoiła. Spojrzała na mnie, w oczach pobłyskiwały iskry. Na ustach błąkał się
lekko szalony uśmiech.
– Już?
– Już - potwierdziła, doprowadzając się do porządku. - Przepraszam,
będę od teraz sobą. Mam nawet pomysł.
Szare oczy błyszczały wesoło, gdy uśmiechnęła się przekornie.
Spojrzałam na nią wyczekująco.
– Jesteś gotowa, aby podsłuchiwać supertajne spotkanie herosów w
Wielkim Domu, w celu uzyskania potrzebnych nam informacji o wrogu? Co ty na to,
przyjaciółko?
Na mojej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech. Czas poszpiegować.
Bez wahania podałam jej rękę.
***
Rachel Elizabeth Dare obudziła się z krzykiem. Spojrzała na
zegarek. dochodziła północ. Nie przespała nawet dwóch godzin. Podobnie jak w
poprzednie noce.
Od tygodnia słyszała w snach głosy. Syczące, jęczące, każdy z nich
mówił co innego. Ale dzisiaj odniosła sukces. Udało jej się wychwycić spójną
całość. Zapisała wszystko na kartce i przyjrzała się przepowiedni. Nie było tak
źle. Obawiała się, że lada dzień wypowie kolejną Wielką Przepowiednię.
Niepokoiło ją także zachowanie Ducha Delf. Wyczuwała jego
niepokój, przepowiednie zaczynały się pojawiać w snach, częściowo pourywane, a
biedna Rachel musiała się zorientować w tym wszystkim. O wiele łatwiej było
stracić władzę nad ciałem na minutę i pozwolić, aby Duch wypowiedział swoje
proroctwo. Teraz wszystko się skomplikowało. Dlaczego?
Spojrzała na kartkę zapisaną pochyłym pismem. Ta przepowiednia nie
była długa, choć dla niej kompletnie niezrozumiała. Było w niej coś
przerażającego, jakby ostrzegano ją przed nadchodzącą zagładą.
Rudowłosa westchnęła cicho, kładąc się z powrotem do łóżka. Nie
pokaże jeszcze nikomu tej przepowiedni. Miała przeczucie, że powinna ona trafić
tylko do jednej osoby. Ułożyła się wygodnie na poduszce, zamykając oczy.
Próbując zasnąć nuciła sobie pod nosem tekst przepowiedni. Starała się go
zapamiętać na wszelki wypadek.
Zdrada po świecie kołem się toczy,
nie dostrzeżesz jej,
choć masz otwarte oczy.
Trzech bogów walkę ma nierozwiązaną,
dopóki wszyscy się na miejscu nie stawią.
Jeden uśpiony, jeden się ukrywa, jeden
wciąż knuje,
a tym samym sens ładu neguje.
Z panteonów dwóch pochodzą,
dwaj przyjaciele, jeden wróg,
jeden starożytną klątwą uśpiony, aby wstać
nie mógł.
Dwaj pozostali przeciwko sobie knują,
spiskują,
pokory nie czują.
Dobry złego zabić nie może,
choć stara się jak może.
Przeznaczenie na drodze mu staje,
jego oszukać się nie daje.
Zło dobro ściga wytrwale,
lecz złapać uciekiniera mu się nie udaje.
Muszą przestać się ścigać, zwodzić,
uśpionego przyjaciel winien obudzić,
by światło świat zalało,
a zło pokonać się dało.
Spór ten odwieczny zakończyć trzeba,
inaczej Chaosu pokonać się nie da.