Ten rozdział napisałam już przed wyjazdem. Nie jestem do końca przekonana, czy ten i poprzedni można nazwać rozdziałami, to raczej takie dodatki, żeby łatwiej się orientować w historii. Ten miał być wstawiony dopiero a kilka rozdziałów, ale że nie mam weny, na pisanie o herosach, a w czerwcu miałam wenę na bogów i powstało to, to wstawiam. Nie chce mi się na razie pisać (tak, nowa, kiepska klawiatura), a ponieważ dawno nic nie wstawiałam, to proszę bardzo. Zapraszam do czytania.
Pozdrawiam i życzę miłych ostatnich dwóch tygodni wakacji,
Mentrix
Pozdrawiam i życzę miłych ostatnich dwóch tygodni wakacji,
Mentrix
Rozdział VI
Asgard, ogrody
pałacowe, kilka tysięcy lat temu
–
Baldurze! Gdzie idziesz?! – Thor ze zmarszczonymi brwiami podszedł do brata.
Znów to robił. Po raz kolejny wymykał się do ogrodów, a potem do lasu, podczas
balu. Jako jeden z synów Odyna miał obowiązek się na nim pojawić, zapisano to
nawet w Prawach Królewskich. Szkoda tylko, że nie uwzględniono czasu, jaki
trzeba było spędzić na przyjęciu. A
jakiś czas temu bóg piękna uznał, że kilka minut wystarczy. Dlatego to właśnie
Thor musiał użerać się z licznymi gośćmi, którzy pragnęli porozmawiać z kimś
wysoko postawionym i wpływowym, jak na przykład syn władcy. W tej sprawie
bogowie niezbyt różnili się od ludzi.
Niezadowolony
blondyn przystanął i odwrócił się, piorunując go spojrzeniem.
–
O co ci chodzi? Ojciec prosił, żebym pojawił się na balu, to się pojawiłem. A
teraz wychodzę, muszę odpocząć.
–
Byłeś tam tylko kilka minut. Później zostawiłeś mnie z tymi piekielnymi
bóstwami, a każdy z nich chciał więcej władzy, pieniędzy, audiencji u Odyna. I
wszyscy przyszli z tym do mnie, bo mój kochany braciszek się zmęczył! – wskazał
na niego oskarżycielsko palcem.
Bóg
dobra westchnął, znów musiał bratu wszystko tłumaczyć. Thor nie był głupi, po
prostu jego umysł był bardziej przystosowany do walki, niż codziennych obserwacji.
Czasem skupiał się na jednej rzeczy, nie zauważając na inne sytuacje, które
miały miejsce wokół niego. Tym razem skupił się na tym, że po zniknięciu
Baldura z balu, wszyscy natrętni bogowie otoczyli go dookoła w nadziei, że coś
uzyskają. Nie zauważył jednak, że przedtem
goście otaczali jego brata.
Właśnie
to Baldur zamierzał mu uświadomić.
–
Zauważyłeś, że gdy jestem na balu, to wszyscy chcą czegoś ode mnie, a ciebie
zostawiają w spokoju? Teraz przynajmniej wiesz, jak się czuję. Mając do wyboru
rozmowę ze mną lub z tobą, wszyscy, ale to wszyscy wybierają mnie. Mam tego
dość. Lubię przyjęcia, ale te mnie męczą.
Bóg
piorunów spojrzał uważnie na towarzysza. Faktycznie, przedtem nie patrzył na to
z tej strony. A musiał przyznać mu rację. Gdziekolwiek Baldur nie poszedł, był
oblegany przez pomniejszych bogów i inne stworzenia. Nie mógł na to nic
poradzić. Jako bóg piękna, dobra i mądrości, przyciągał innych jak magnes. A
jeśli doświadczało się tego z dnia na dzień, faktycznie mogło się to robić
męczące.
Spojrzał
na swój młot, z którym nigdy się nie rozstawał, zło mogło kryć się wszędzie. Na
przykład w postaci Lokiego, który ostatnio gdzieś zniknął. Był pewny, że bóg
kłamstwa i oszustw coś planuje. I to coś wielkiego. Miał tylko nadzieję, że nie
tak wielkiego jak Jormungand, wąż Midgardu. Naprawdę, nie spodziewał się, że
jego dawny towarzysz dorobi się takiego syna.
–
Niech ci będzie – spojrzał na brata, uśmiechając się lekko. Był wojownikiem,
czym dla niego jest kilka natrętnych bóstw. Zawsze mógł w ostateczności użyć
Mjollnira, jego młot jeszcze nigdy go nie zawiódł. – Znikaj, udam, że cię nie
wiedziałem. Tylko wróć zanim bal się skończy, matka będzie się martwić.
Blondyn
przewrócił oczami. Kiedy Frigga przyjmie do wiadomości, że jej syn nie jest już
dzieckiem, które nie potrafi się obronić? Z kolei o Thora się zbytnio nie
martwiła. To zaczynało być irytujące. Ale może to była kwestia magicznego
młota, który zawsze tkwił przy boku boga piorunów? Baldur nie rozumiał, jak
można było nosić coś tak wielkiego, niezbyt ładnego i nieporęcznego. O wiele
bardziej wolał miecze.
–
Dzięki, nie musisz się martwić.
–
Jak cię nie będzie, to będę cię udawał. Nie powinniśmy niepokoić matki. I tak
ma dużo na głowie. Więc lepiej pojaw się na czas, albo świat zobaczy
najbrzydszą wersje boga piękna, jaka chodziła po Asgardzie.
Wspomniany
bóg zaśmiał się cicho. Pomysł, aby Thor go udawał, był absurdalny. Bóg piorunów
miał sylwetkę wojownika, wiele mięśni, wyrobionych podczas bitew, kilka blizn
na ciele, po poważniejszych urazach. Niebieskie oczy automatycznie oceniały
przeciwnika, był w nich widoczny upór i zawziętość. Lekko kręcone, brązowe
włosy były krótko ścięte, twarz poorana wiatrem, który miał w zwyczaju wiać
silnie w dniach potyczek. Wyglądał w każdym calu, jak mężczyzna doświadczony w
wojnie, silny, zahartowany wojownik.
Baldur
natomiast nie brał udziału żadnej bitwie. Potrafił co prawda doskonale walczyć
mieczem, ale jako boga dobra nigdy nie ciągnęło go do krwi i śmierci. Nie
rozumiał, co jego brat w tym widzi. Sława bitewna w zamian za wieczny widok
poległych przyjaciół? Po co to komu? Dlatego też, był przeciwieństwem Thora. Po
matce odziedziczył złote włosy, teraz długie i spięte w warkocz. Miał zielone oczy,
otoczone długimi rzęsami, twarz o arystokratycznych rysach, bez żadnej skazy.
Wysoki i smukły, w niczym nie przypominał brata, który samą swoją obecnością
zdobywał szacunek, budził podziw, a nawet czasem grozę. Był po prostu piękny, w
każdym detalu. Ludzie, elfy i bogowie lgnęli do niego nie tylko z powodu wyglądu.
Pragnęli zaznać chociażby odrobiny dobra, które go otaczało, niczym tarcza.
Wszyscy go kochali, podziwiali inteligencję i urodę. Brzmi fajnie? Na dłuższą
metę robiło się to męczące. Tylko najbliższa rodziny była wyzwolona spod
wpływu, jaki wywierał na innych. No i była jeszcze Nanna. Piękna bogini dobra i
wiosny. Chyba jako jedyna go dokładnie rozumiała. Jej aura nie wywierała
takiego wrażenia jak Baldura, ale także była zauważalna. Szkoda tylko, że nie
mogła przybyć dziś na bal. Mogliby spędzić całkiem miły wieczór w swoim
towarzystwie.
–
Tylko spróbuj, a zamienię twoje życie w koszmar – mruknął, próbując opanować
śmiech.
–
Dobrze wiemy, że cię na to nie stać, bracie. Jesteś za dobry. Uważaj na siebie
– ostatnie słowa Thor wypowiedział poważnym tonem. Mógł sobie żartować z
Badurem, ale widział, że jego brat nie podniósłby na nikogo ręki, nawet w
obronie własnej. Tak naprawdę krył w sobie kruche piękno, bardzo kruche. Thor
miał wrażenie, że to samo tyczy się i życia. Było kruche. A Loki gdzieś coś
knuł…
–
Przestań zachowywać się jak matka. Wrócę przed północą – ścisnął ramię brata,
po czym zniknął w ciemności. To było w jego wykonaniu wielkim sukcesem, bo
zwykle światło wręcz od niego biło.
Thor
stał jeszcze kilka minut w ogrodowej alejce, wpatrując się w miejsce gdzie
zniknął. Od jakiegoś czasu miał złe przeczucia. Nie wiedział, kogo dotyczyły.
Spojrzał
na księżyc. Świecił jasno, jakby upewniając boga piorunów, że tej nocy jego
brat był bezpieczny. Pokręcił gwałtownie głową. Chyba zaczynał popadać w paranoję.
Nie był jedną z Norn, aby mieć przeczucia. Powinien się skupić się na bardziej
przyziemnych sprawach, jak choćby nieobecny Loki. Albo chmara gości, która
pewnie już go szukała, chcąc wieloma sposobami pozyskać przychylność Odyna.
Jęknął
cicho i ruszył w kierunku sali balowej. Wolałby już stanąć twarzą w twarz z dawnym
towarzyszem i jego kolejnym wielkim planem.
***
Las
był cichy, tylko od czasu do czasu pohukiwała sowa lub jakaś sarna przemykała
między drzewami. Światło księżyca oświetlało wąską ścieżkę, której koniec ginął
w ciemności. Liście lśniły zlotem i srebrem, zielenią i czerwienią. Podobnie
jak w Midgardzie, nadchodziła jesień.
Baldur
uwielbiał przechadzać się nocą po lesie. Było to raczej dziwne, jako bóg dobra
powinien woleć światło niż ciemność, z reguły tak było. Ale nie mógł nic na to
poradzić, że mrok w lesie ukazywał piękno, które za dnia było ukryte. Może po
prostu kochał światło księżyca, nie wiedział. Jednak to tu odnajdywał spokój,
mógł schronić się przed wścibskimi bogami, a czasem nawet przed irytującym
Thorem. O każdej porze dnia i nocy, drzewa nie zawodziły.
Szedł
dalej, liście szeleścił mu pod nogami, a światło księżyca oświetlało drogę.
Wkrótce dotarł do niewielkiej polanki, na której zwykł spędzać czas. Usiadł pod
drzewem, opierając się wygodnie o pień. Wiał lekki wiatr, liście szeleściły,
było ciepło. Wręcz idealnie. A on musiał pomyśleć. Było tyle rzeczy, które
powinny zostać zrobione. Może nie przez niego, bo do niektórych czynności się
nie nadawał, ale ci, w których obowiązku one były, nie widzieli nigdzie
problemu. A on, jako bóg mądrości, powinien im to uświadomić.
Jednak
jego głowę bardziej zaprzątał Thor. Wiedział, że coś dręczyło brata, ale nie
miał pewności, tylko podejrzenia. Dawno temu nauczył się spoglądać w ludzkie,
jak i boskie serca. Od razu wiedział, co daną osobę trapiło, zwykle potrafił
pomóc. Lecz utrudniało to mu codzienne funkcjonowanie z rodziną, więc nauczył
ich, jak mogą się przed tym zasłonić. Pokazał im jak tworzyć barierę, między
ich sercem, tak, aby on go nie widział. W takich chwilach poważnie tego
żałował. Jak łatwo byłoby dowiedzieć się, co męczy boga piorunów…
–
Myśl sobie, myśl, ale mógłbyś to robić ciszej, bo próbuję spać. A tym masz w
głowie taki mętlik, że jest to niemożliwe. W ogóle nie potrafisz zasłaniać
swoich myśli.
Słysząc
zaspany głos, nordycki bóg poderwał się z ziemi i rozejrzał się w poszukiwaniu
jego posiadacza. Jak mógł nie wyczuć jego aury?! I skąd ten ktoś wiedział, że
ma mętlik w głowie? Miał nadzieję, że było to widoczne na jego twarzy, inaczej
mógł mieć do czynienia z istotą, która potrafi czytać w myślach. A to nigdy nie
wróżyło dobrze.
Gdzie
on był?!
–
Na górze. Spójrz czasem ponad siebie. Zwykle dobrze na tym wyjdziesz.
Baldur
podniósł głowę, lekko uspokojony. Ktoś, kto chciałby go zaatakować, raczej nie
informowałby go o swoim położeniu. Na wszelki wypadek zacisnął dłoń na
rękojeści miecza. Choć mógłby poradzić sobie bez niego, wystarczyło porazić
nieznajomego mocą.
–
Daj spokój z tą ostrożnością. Nie jestem takim potworem, o jakiego mnie
podejrzewasz.
Z
rozłożystych gałęzi drzewa, pod którym przed chwilą siedział, skoczyła na
ziemię czarna postać. Bóg światła cofnął się o krok. Coś mu mówiło, że nie ma
się co bać. Jednak ostrożności nigdy zbyt wiele.
Światło
księżyca oświetliło sylwetkę nieznajomego. Wysoki i szczupły mężczyzna wyglądał
na jakieś dziewiętnaście lat ludzkich. Podobnie jak Baldur, co w Asgardzie nic
nie znaczyło. Był ubrany na czarno, co dodatkowo pozwalało zlać mu się z
mrokiem. Blada twarz, okolona sięgającymi połowy pleców blond włosami. A do
tego złote oczy, które wpatrywały się w boga piękna z rozbawieniem. Z pewnością
nie wyglądał strasznie. Chociaż, jak się wzięło pod uwagę dwa zdobione srebrem
i złotem sztylety z zielonym kamieniem w rękojeści, można było zmienić zdanie.
–
Napatrzyłeś się już? – zaśmiał się złotooki, okręcając się wokół własnej osi i
śmiejąc się cicho z zachowania towarzysza. Baldur pokręcił głową.
Przyjrzał
mu się uważniej, zaglądając w głębsze strefy, aby dojrzeć aurę. Z pewnością był
jakimś bogiem i to z innego panteonu. Potrafił się dobrze maskować, ale Baldur
był dobry w widzeniu tego, co ukryte. Aura nieznajomego wskazywała na potężną
magię, ale nie wiedział dokładnie jaką. Srebro, zieleń i szmaragd przeplatały
się ze sobą. Miał władzę nad księżycem i przyrodą, chyba także nad zdrowiem. Jednak
było tam też coś, co kłóciło się z tą pozytywną magią, którą na razie zdążył
odszyfrować. Czerń i czerwień mieszały się ze sobą na granicy wzroku. Otaczały
nieznajomego boga, tylko czekając na okazję, aby pokazać swój wpływ na niego.
Co to było?
–
To ściąganie dusz zmarłych na swoje miejsce, cofanie śmierci. A czerwień to
prawdopodobnie kłamstwa, intrygi i mroczna wiedza. Tak naprawdę, to nie
powinieneś tego widzieć – nie śmiał się już, tylko przyglądał się uważnie
Asgardczykowi, mrużąc ciekawie oczy. Od bardzo dawna nie spotkał kogoś, kto
mógłby przedostać się przez jego osłony.
–
Widzę serca wszystkich istot, twoja aura nie stanowi problemu.
–
Och, widzisz? Doprawdy? To co możesz powiedzieć o moim? – parsknął cicho. Ten
nordycki bóg był dziwny. Martwić się o innych, po co to komu? Przecież inni
tylko zdradzają, niszczą życie. A ty i tak musisz ich ratować…
–
Samotność, ciężar wiedzy, tęsknotę, poczucie niesprawiedliwości i mimo wszystko
miłość do tych, którzy cię zdradzili. Kim jesteś? Czemu nosisz w sobie tyle
smutku?
Baldur
przechylił ciekawie głowę, wpatrując się w nieznajomego. W jego sercu było tyle
negatywnych emocji. Jednak nie były to zło, wściekłość, chęć zemsty. Z tymi
uczuciami łatwo można było sobie poradzić. Co innego ze smutkiem, samotnością i
niezdecydowaniem. Z tym musiała ci pomóc inna osoba. Baldur wiedział już, co
się stanie. Nie będzie w stanie zostawić tego boga samego, dopóki ten nie upora
się ze swoimi problemami. Thor by go pewnie wyśmiał, ale cóż, taki właśnie był.
Bóg dobra, który nie potrafi odwrócić się plecami do potrzebujących wsparcia,
choć ci nie chcą tego czasem przyznać.
–
Jeśli jesteś taki mądry, to sam sobie na to odpowiedz.
Chwila
ciszy przedłużała się. Wreszcie Asgardczyk westchnął ciężko i spojrzał ze
współczuciem na towarzysza.
–
Och, rozumiem. Jesteś Celtem. Zostałeś przez coś wykluczony z rodziny, a to dla
was największa i najbardziej bolesna kara, jakiej możecie doświadczyć. Życie w
samotności jest gorsze niż śmierć, z tym się muszę zgodzić.
–
Brawo, brawo! Jestem pod wrażeniem, naprawdę – zakpił, wpatrując się niego kpiąco. – Cóż za błyskotliwa dedukcja.
Nie spodziewałem się.
Baldur
westchnął. Ukrywanie swojej twarzy pod przykrywką kpiny i sarkazmu. To takie
typowe zachowanie. Odpiął miecz i rzucił na trawę. Thor zabiłby go pewnie za
takie traktowanie broni. Święcie wierzył, że jego magiczny młot ma własną
duszę.
–
Przestań zachowywać się jak idiota. Jestem Baldur – wyciągnął w stronę
złotookiego rękę. Chciał mu pomóc, najpierw wypadałoby poznać jego imię.
Tamten
pokręcił głową z rezygnacją i usiadł pod drzewem. Spojrzał zamyślony w
gwieździste niebo. Nordyk opuścił rękę, cisza przeciągała się.
–
Wiem kim jesteś – odparł po chwili. – Cały Asgard kocha boga piękna, dobra i
mądrości. Będąc tu nawet przez chwilę, nie da się tego przeoczyć.
–
Ale skąd wiedziałeś, że to ja? – zapytał zaciekawiony, siadając nieopodal.
Spojrzał na niego, unosząc brwi w
zdziwieniu.
–
To wszystko aż od ciebie bije. Nie da się tego przeoczyć. No, może poza
mądrością.
–
Idiota – prychnął. To dziwne, ale dobrze rozmawiało mu się z tym bogiem. A
nadal nie znał jego imienia.
– Diancecht.
–
Co? – spojrzał na niego zdezorientowany. Znowu zabłądził gdzieś w myślach, a
ten najwyraźniej w nich sobie w najlepsze czytał.
–
To nie moja wina. To ty nie potrafisz się osłonić. Nie mam tak silnej woli, aby
samemu się powstrzymać – wzruszył ramionami. Baldur powtórzył ten gest. Po raz
drugi wyciągnął w jego kierunku rękę.
–
Miło cię poznać, Diancechcie. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi.
–
Przyjaciółmi? – spojrzał na niego zdziwiony.
–
Tak, przyjaciółmi. Nie wiem, co takiego zrobiłeś, że cię wyrzucili z panteonu,
ale z twojego serca wiem, że to nie była twoja wina. Więc chcę zostać twoim
przyjacielem. Żebyś nie musiał być już samotny.
–
Chcesz powiedzieć, że mnie przygarniesz niczym zagubioną owieczkę? – ledwo co
powstrzymywał śmiech.
–
W twoim wypadku to raczej wilka. Więc, co ty na to?
–
Chyba nic nie stracę – uścisnął mu dłoń. Przeskoczyły iskry, srebrno-zielona
aura celtyckiego boga zmieszała się ze złotą Baldura. Ten drugi uśmiechnął się
szczęśliwy. Miał wrażenie, że to był jeden z najlepszych wyborów w jego życiu.
Diancecht
spojrzał na ich dłonie zdziwiony.
–
Co to było?
–
Właśnie złożyłeś przysięgę, że zostaniesz moimi przyjacielem. Obawiam się, że nie
możesz jej już złamać – Baldur uśmiechnął się lekko, zadowolony z siebie.
–
Mogłeś mnie ostrzec.
–
Nie pytałeś. Twoje strata, kto pyta, nie błądzi.
Diancecht
pokręcił tylko głową zrezygnowany. W jego panteonie nie obowiązywały żadne
takie przysięgi. Ogólnie przysiąg prawie nie było.
Siedzieli
cicho, nic nie mówiąc. Po niebie spadła gwiazda, a od strony tęczowego mostu
zaczął dobiegać cichy gwar. Pierwsi goście opuszczali już bal.
–
Co mam zrobić, żebyś nie czytał mi w myślach? – spytał Baldur, przerywając
ciszę. Miał wrażenie, że wszystko, o czym przed chwilą myślał, zostało
podsłuchane przez jego nowego przyjaciela. Spiorunował go wzrokiem. Nie był
swoim bratem, wiec nie robiło to aż tak ,,piorunującego” wrażenia. Celt tylko
się uśmiechnął.
–
Wybacz, taki nawyk. Ale coś za coś. Nie chciałbym, abyś co chwila zaglądał w
głąb mojego serca i duszy. To byłoby kłopotliwe. Naucz mnie, jak się przed tym
bronić, a ja odwdzięczę się tym samym.
–
Niech będzie. W gruncie rzeczy to bardzo proste. Po prostu wyobraź sobie gruby
mur, który oddziela twoje wnętrze od świata rzeczywistego. Wtedy nikt nie
zobaczy twojej aury, ani serca.
Bóg
mądrości z wewnętrznym niezadowoleniem spoglądał, jak aura jego towarzysza
powoli znika za grubym murem. To by było na tyle, jeśli chodzi o idealne
odczytywanie emocji. Gdy tamten skończył, spojrzał wyczekująco. Diancecht
skrzywił się niezadowolony. Obaj nie chcieli pozbywać się swojej przewagi, ale
na dłuższą metę byłaby ona męcząca.
–
To dość podobne. Wyobraź sobie na przykład wielki zamek, w którym ukryjesz w
najgłębszym zakamarku swoje myśli. Jak już to zrobisz, to zatrzaśnij wrota,
podnieś most zwodzony, co tam jeszcze masz. Dopóki ich świadomie nie otworzysz, nie
odczytam swoich myśli. I nie mów nikomu, jak to zrobić. Jak dotąd jesteś jedyną
osobą, która wie, jak się bronić przed moją umiejętnością. Nawet nie wiem,
dlaczego ci o tym powiedziałem, dlaczego tak szybko zaufałem.
–
To dość proste. Jesteś pod wrażeniem mojej charyzmy i piękna. Zrobiłbyś dla
mnie wszystko – zaśmiał się, spoglądając na niego z ukosa.
–
Cóż za skromność…
–
Ej! Jestem także bogiem piękna. To chyba normalne, że chwilami jestem po prostu
próżny.
–
Skoro tak uważasz…
Zanim
zdążył odpowiedzieć, dotarło do niego nieme wezwanie. To Thor go nawoływał w
myślach. A to mogło oznaczać jedno. Bal się skończył, a po pałacu krążyła
zaniepokojona i prawdopodobnie wściekła Frigga. Należało wracać, bogini rodzin
z powodu niepokoju potrafiła rozpętać prawdziwe piekło.
–
Chcesz spać w pałacu? Mogę to załatwić. – spojrzał pytająco na przyjaciela. Ten
tylko pokręcił głową.
–
Nie ma potrzeby. Odkąd przejąłem władzę nad przyrodą, najlepiej czuję się w
lesie.
Baldur
zamierzał zapytać, o co chodzi z tym ,,przejęciem władzy”, ale dał sobie
spokój. Zainteresuje się tym jutro.
–
Nie zwiejesz, prawda? – spojrzał z ukosa na celtyckiego boga. Ten prychnął w
odpowiedzi.
–
Jak mógłbym zostawić tak wspaniałą osobę. Takiego cudu nie znajduje się
wszędzie – jednak widząc spojrzenie Baldura, spoważniał. – Jasne, zostanę tu.
Podoba mi się w Asgardzie. A najlepsze jest oszukiwanie Heimdalla, że mnie tu
nie ma. Już mnie parę razy prawie dopadł. Możesz przyjść jutro, żeby mnie
trochę podręczyć. A teraz spadaj, słonko. Muszę skończyć to, co mi przerwałeś.
–
Czyli?
–
Spanie. Miłej nocy życzę. Znikaj.